Okres świąteczno-noworoczny to istna gonitwa na boiskach Premier League. Niektóre drużyny mają zaledwie jeden dzień wolny między meczami. Na przykład Liverpool ostatnie spotkanie z Leicester (2-1) grał w przedostatni dzień starego roku, a już 1 stycznia musiał wyjść na boisko przeciwko Burnley. Z różnych przyczyn Juergen Klopp zrobił w składzie aż siedem zmian w porównaniu do ostatniej kolejki. Z powodu urazu kolana nie mógł wystąpić najlepszy strzelec zespołu Mohamed Salah, a Philippe Coutinho nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych. Coraz głośniej mówi się bowiem o jego transferze do Barcelony. W pierwszym składzie zabrakło również szalejącego ostatnio pod bramką rywali Roberto Firmino. Od początku meczu pogoda nie rozpieszczała piłkarzy, którzy musieli radzić sobie przy mocno padającym deszczu. Do przerwy mecz, delikatnie mówiąc, nie zachwycał. Żadna z ekip nie stworzyła ani jednej okazji pod bramką rywala. Brakowało dokładności. Warto było jednak czekać do 61. minuty. Wtedy piłka dość przypadkowo trafiła pod nogi Sadio Mane, a Senegalczyk huknął pod poprzeczkę nie do obrony. Strzał był tak mocny, że piłka wypadła z siatki. Od tej pory The Reds kontrolowali przebieg spotkania. Chcieli wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Dobre szanse stworzyli sobie jeszcze Trent Alexander-Arnold i Alex Oxlade-Chamberlain, ale dobrze bronił Nick Pope. Kiedy wydawało się, że goście wywiozą z trudnego terenu trzy punkty, gola strzelił Johann Gudmundsson, a Burnley rzutem na taśmę wyrównało na 1-1. Była 87. minuta. W ostatniej akcji meczu Liverpool miał jednak rzut wolny. Piłka trafiła w pole karne na głowę Dejana Lovrena, który zgrał do Ragnara Klavana, a ten wcisnął piłkę do siatki. Faworyci rzutem na taśmę zdobyli cenne trzy punkty. Kaszaj <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-anglia-premier-league-regular-season,cid,619" target="_blank">Premier League: wyniki, tabela, strzelcy, terminarz</a>