Nasze pływaczki nie zdobyły medalu mistrzostw Europy na długim basenie od czasu Otylii Jędrzejczak. Dlaczego musieliśmy czekać aż tak długo? Myślę, że nie powinniśmy pytać dlaczego, ale cieszyć się, że w końcu ten medal jest i mam nadzieję, że to rozpocznie dobrą passę polskiego pływania i będziemy mogli cieszyć się z większej liczby medali w przyszłości! Katarzyna Wasick wróciła do pływania Można powiedzieć, że jest Pani jak feniks powstający z popiołów. Wystartowała Pani już w trzech igrzyskach, ale potem miała długą przerwę od pływania. Co się stało? Życie odciągnęło mnie od pływania. Nie planowałam tej przerwy, ale po igrzyskach w Rio złapałam kontuzję barku i to było głównym powodem, że odsunęłam się od startów. Potem przeprowadziłam się do nowego miasta, zaczęłam planować ślub, dostałam pracę i z dnia na dzień skończyłam pływać. Zupełnie tego nie planując, moje życie potoczyło się tak, że miałam prawie dwuletnią przerwę. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani wrócić? Po dwóch latach brakowało mi sportu wyczynowego. Wiedziałam, że jestem jeszcze w dobrym wieku, żeby powalczyć i pojechać na moje czwarte igrzyska. Było to moje marzenie, jak każdego sportowca. A wiedzieć, że ma się szansę i nie zrobić nic, żeby chociaż spróbować, to kiepskie uczucie. Po tym czasie dostałam wiadomość od znajomych, że są zawody masters w Las Vegas i pytanie, czy nie chciałabym wystartować. Pojechałam tam, żeby się z nimi spotkać i wystartowałam na 50 m kraulem i delfinem. I sama byłam zaskoczona czasami, jakie uzyskałam, biorąc pod uwagę, że dwa lata nie wchodziłam do wody. Co prawda nie przestałam być aktywna, zawsze albo biegałam, albo chodziłam na zajęcia fitness czy pilates, jednak nie pływałam. I po tych zawodach uświadomiłam sobie, że brakuje mi rywalizacji i chciałabym jeszcze spróbować. Wtedy natknęłam się na trenerów, którzy powiedzieli mi, że jeżeli tylko mam chęć, to oni mi pomogą. I tak się to zaczęło. Miała Pani też trochę szczęścia, bo udało się dostać do ISL w dość nietypowych okolicznościach. Pół roku po powrocie do pływania moje czasy zaczęły się poprawiać. Zakwalifikowałam się na mistrzostwa świata, tam tez dobrze popłynęłam, pobiłam nawet rekord Polski. Po mistrzostwach dowiedziałam się, że powstaje ISL. Wszystkie drużyny były już jednak pełne i zaczęła się lekka panika bo wiadomo, że jeżeli chciałam ścigać się na najwyższym poziomie, z najlepszymi, to była najlepsza okazja. Moje wyniki na MŚ w Gwangju, sprawiły, że sporo osób mnie zauważyło. Wtedy w Cali Condors zwolniło się jedno miejsce, bo ich zawodniczka została zdyskwalifikowana. Jason Lezak napisał do mnie maila z pytaniem, czy chcę dołączyć do ich drużyny. I tak ta historia się potoczyła, podpisałam kontrakt i znalazłam się w tym teamie. Przyjęli mnie naprawdę świetnie. Dawałam z siebie 100%, by pomagać drużynie. Bardzo lubiłam ten aspekt. To niby sport indywidualny, ale bez wsparcia drużyny ciężko jest osiągnąć dobre wyniki. Ja miałam to wsparcie. Pomimo, że to najlepsi zawodnicy świata, dużo lepsi ode mnie, motywowali mnie, żeby zdobywała punkty dla drużyny. Nie chciałam ich zawieść, czułam presję, że muszę pływać na poziomie rekordów życiowych albo lepiej, żeby "zapunktować" dla drużyny. Zmieniła Pani miejsce zamieszkania, nazwisko, ale chyba i nastawienie? Tak, na pewno jestem bardziej świadomą zawodniczką. Te dwa lata przerwy od pływania dały mi dużo czasu na myślenie. Nigdy nie miałam takiej przerwy, od ósmego roku życia, od kiedy tylko wskoczyłam do wody. Po igrzyskach w Rio to był pierwszy taki okres. Nabrałam świeżości i wiedziałam, że wracam po moje czwarte igrzyska. Chciałam się dobrze bawić, nie miałam żadnej presji, bo nikt nie spodziewał się, że w ogóle będę pływać. Zrobiłam to dla siebie, czerpałam z tego frajdę i robiłam wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Od początku szło to w dobrym kierunku, moje nastawienie pomagało i wyniki zaczęły się poprawiać. Wtedy musiałam zmienić cele, bo już sam wyjazd na igrzyska nie wystarczał. Chciałam czegoś więcej! Tokio 2020: Polka mierzy w medal! Kiedyś powiedziała Pani, że bała się stawiać sobie wysokie cele. Teraz ten strach minął? Tak, minął. Kocham to, co robię, jestem świadoma tego, jak trenuję. Wiem, ile pracuję i myślę, że to daje mi pewność siebie. Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pracowałam bardzo ciężko, ale kiedy jechałam na zawody, bałam się startów. Teraz wiem, że nie ma się czego bać, bo to, co robię na treningach, jest sto razy cięższe niż zawody. One są tylko nagrodą. Wiele dało mi też ISL. Mogłam rywalizować z najlepszymi zawodniczkami i zdałam sobie sprawę, że nie są jakimiś boginiami i mogę z nimi wygrywać. Tylko muszę w to uwierzyć. Trzy poprzednie starty na igrzyskach kończyły się bez fajerwerków. Teraz jest Pani kandydatką do medalu. Jak robi się taki progres? Myślę, że trzeba w to uwierzyć. Wierzyć każdego dnia, bo to nie przychodzi nagle. Ja każdego dnia, niezależnie od tego, czy mam trening czy nie, myślę o moim celu. Na pewno jestem inną zawodniczką, niż na poprzednich igrzyskach. Mój progres wiąże się też z moim nastawieniem. Do siebie, do trenerów. Ja po prostu z tego pływania się cieszę. Każdy dzień, w którym mogę wskoczyć do wody, pojechać na zawody, jest moją nagrodą. Kariera sportowca w pewnym momencie się kończy i dlatego cieszę się z każdego dnia, kiedy jestem zdrowa i mam możliwość robić to, co kocham. To dodaje mi energii. W Stanach Zjednoczonych pływanie jest dyscypliną niezwykle prestiżową. Czy da się to jakoś porównać z Polską? Na pewno w USA jest inny system traktowania sportu, szczególnie na uczelniach. Rzeczywiście to bardzo prestiżowe. W Stanach mistrzostwa NCAA oglądają miliony ludzi i jest wielka walka. Mój trener kiedyś porównał wygranie uczelnianego mistrzostwa ze zdobyciem złota na mistrzostwach Europy. Ten poziom naprawdę jest bardzo wysoki i nastawienie zawodników jest przez to inne. Wszystko obraca się wokół systemu uczelnianego. Jest zupełnie inaczej. "Hazard zostawiam sobie tylko w basenie" Od lat mieszka Pani w USA. Czuje się Pani "zamerykanizowana"? Na pewno nasiąkłam kulturą amerykańską, ale myślę, że wcale się nie zmieniłam. Dalej wracam do Polski, mam świetny kontakt z rodziną, rozmawiamy prawie codziennie. Poznałam ten kraj, ale nie uważam, że ja jako Kasia, jako "Wilczyca", bo tak mnie nazywali w Polsce, jestem kimś innym. A jak spędza Pani wolny czas? Teraz jest go niewiele, bo mam bardzo intensywny okres. W wolnym czasie bardzo lubimy z mężem chodzić po górach. W czasie pandemii mieliśmy ku temu sporo okazji. Lubimy naturę, zwierzęta, to jest nasza odskocznia od rzeczywistości. Mieszka Pani w Las Vegas. Lubi Pani hazard? Nie (śmiech). Hazard zostawiam sobie tylko w basenie. Las Vegas to normalne miasto. Jest ta część turystyczna, ale dla mieszkańców jest to normalne miejsce do życia. Hazard jest reklamą Vegas, ale można robić tutaj wiele rzeczy, nie tylko to. Mnie do kasyna nie ciągnie. Ale jeśli w Tokio trzeba będzie postawić wszystko na jedną kartę, nie będzie się Pani obawiała podjąć ryzyka? Nie, na pewno nie!