Andrzej Klemba, Interia.pl: Co się stało w finale mistrzostw świata? Jan Kałusowski: Dyskwalifikacja to moja wina, bo do błędu doszło na mojej zmianie. Pływam stylem klasycznym, w którym przepisy pozwalają, by ostatni ruch przed ścianą wykonać samymi rękami. Jednocześnie nie może być żadnego ruchu pionowego nóg. Sędziowie jednak dopatrzyli się błędu na kamerach, które są umieszczone pod wodą. Z góry nie było nic widać. Ja w ferworze walki wyrzuciłem ręce, ale zupełnie nie pamiętam tego ruchu nogami. Trener główny naszej kadry widział nagranie i potwierdził, że były podstawy do dyskwalifikacji. Ruch nie był jednak duży i nie spowodował przyspieszenia, ale trzeba się pogodzić z decyzją sędziów. Pewnie poczuliście duży żal? - No jasne, że szkoda, bo zajęlibyśmy piąte miejsce w mistrzostwach świata. To byłby świetny wynik. Z drugiej strony chyba lepiej, że stało się na tych zawodach, niż w igrzyskach olimpijskich. Poza tym to nauczka, by w Paryżu, o ile oczywiście znajdę się w sztafecie, takiego błędu nie powtórzyć. Na pewno zwrócę na to uwagę. To piąte miejsce, gdyby nie dyskwalifikacja, byłoby dla Was zaskoczeniem? - Tak, każdy z nas popłynął naprawdę świetnie. Mamy mocną sztafetę, liczyliśmy na finał i to się udało, ale piąty czas był niespodzianka. W światowym rankingu jesteśmy na dziewiątym czy dziesiątym miejscu, a to oznacza, że będziemy liczyć się w walce o finał igrzyskach olimpijskich. Jesteście już pewni startu w Paryżu? - Tak, bo w Doha zakończyła się walka sztafet o kwalifikację olimpijską. Pozostaje pytanie, w jakim składzie tam popłyniemy. Ja na razie mogę być pewny, ale decyzja zapadnie na podstawie polskiego rankingu, a jeszcze będzie sporo zawodów. Ten dobry czas w Doha zawdzięczacie temu, że pobiliście rekordy życiowe w swoich stylach? - No właśnie nie i to pokazuje, że mamy rezerwy. Gdybyśmy popłynęli na poziomie rekordów życiowych, mógłby być czas na podium. Zabrakło nam nieco ponad sekundę. To chyba dużo w pływaniu? - Z jednej strony tak, ale z drugiej jeśli podzielić tę stratę na czterech zawodników, to już nie tak dużo. To pokazuje, że możemy popłynąć tę sekundę szybciej. Liczysz, że w igrzyskach olimpijskich wystartujesz też indywidualnie? - Tak, do kwalifikacji indywidualnej brakuje mi 0,37 sekundy i będę starał się złamać tę barierę. 59,49 sekundy to jest minimum A. W planach mam start w mistrzostwach Polski w Lublinie, gdzie jest "szybki" basen, a do tego będą jeszcze mistrzostwa Europy w Belgradzie. Jeszcze zdecydujemy z trenerem, na które zawody przygotować się z myślą o uzyskaniu minimum. Nie można zbyt często w sezonie budować szczytów formy. Jestem dobrej myśli, bo podczas mistrzostw świata poprawiłem rekord życiowy na 50 m stylem klasycznym i dostałem się do półfinału. Pływam więc coraz szybciej ten krótszy dystans, co powinno też zaowocować lepszym czasem na 100 metrów. Jesteś mistrzem Europy do lat 23, a więc kwalifikacja olimpijska na tym dystansie byłaby potwierdzeniem, że się rozwijasz. - Moim głównym celem i jednocześnie marzeniem jest występ w igrzyskach olimpijskich. Wszystko jest poświęcone właśnie temu. W wieku pięciu lat rodzice zapisali mnie na pływanie, a ratownik, który ją prowadził stwierdził, że mam talent i poradził, bym poszedł do szkoły z basenem. Tak się stało i bardzo spodobał mi się ten sport. Zacząłem odnosić pierwsze sukcesy i nie myślałem o niczym innym. Moim idolem jest Adam Peaty, to taki Michael Phelps stylu klasycznego. On pierwszy raz w historii popłynął poniżej 57 sekund na 100 metrów. Skoro w sztafecie popłynęliście tak szybko, to ona będzie priorytetem podczas igrzysk? - Jeśli zakwalifikuję się także indywidualnie, to oba starty są równie ważne. I nie będą sobie przeszkadzać, bo jest między nimi pięć dni przerwy. Więc nie będzie problemu ani z regeneracją, ani z koncentracją. To jaki będzie cel w Paryżu? - Powoli łapię kontakt ze światową czołówką i półfinał byłby dobrym osiągnięciem. A sztafeta? To jak mówiłem finał, a może ciut więcej, bo ten start w Doha, mimo dyskwalifikacji, dodał nam pewności siebie. Rozmawiał Andrzej Klemba