- To jest bardzo poważny problem w dzisiejszych czasach i trzeba o nim rozmawiać. Trzeba wskazać, jak ważna jest szybka i odpowiednia diagnoza, która właśnie w przypadku depresji, często pojawia się bardzo późno - mówi Jędrzejczak. To jej fundacja jest organizatorem projektu "Sport jest Kobietą - Śniadanie Mistrzyń". Nasza znakomita w przeszłości pływaczka, multimedalistka mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, a obecnie prezes Polskiego Związku Pływackiego, do rozmowy na temat depresji wśród sportowców zaprosiła inne znakomite zawodniczki i medalistki olimpijskie Oktawię Nowacką i Agnieszkę Kobus-Zawojską, które podzieliły się swoimi bardzo trudnymi, a często zaskakującymi dla ludzi z zewnątrz doświadczeniami. Odważne wyznanie Oktawii Nowackiej - Już po igrzyska w Rio mierzyłam się ze swoimi problemami i demonami - przyznaje Oktawia Nowacka, która w Brazylii zdobyła brązowy medal w pięcioboju nowoczesnym, ale na kilka miesięcy przed planowanym startem igrzysk w Tokio, ostatecznie z powodu pandemii koronawirusa przesuniętych o rok, ogłosiła, że zawiesza swoją sportową karierę. - Były momenty dla mnie bardzo trudne, ale zawsze sobie z nimi radziłam. Nie miałam zdiagnozowanej depresji, nie brałam leków. Od zawsze byłam osobą wysoko świadomą, która od 14. roku życia, po wyjeździe z domu, radziła. Miałam oczywiście psychologów, ale zastanawiam się, na ile po prostu nie przyznawałam się, jak bardzo jest źle? - mówiła Nowacka. - Teraz, jak sięgam pamięcią, wiedząc, jakie to były trudne, bolesne momenty, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka, kiedy płakałam przed każdy treningiem, to nie wiem, czy to nie były stany depresyjne - przyznaje pięcioboistka.Nowacka mówiła też otwarcie o tym, że miała poczucie, że coś jest z nią nie tak. To zaczęło się zresztą już przed igrzyskami w Rio de Janeiro, kiedy osiem miesięcy przed startem tej imprezy doznała kontuzji. Pojawiły się nawet chwile, w których sportsmenka nie chciała nawet jechać na igrzyska. Wtedy, dzięki współpracy z psychologiem i wsparciu najbliższych, udało jej się, jak sama to określa, poskładać do kupy i wystartować w Brazylii, gdzie sięgnęła po olimpijski medal. To jednak nie był koniec jej kłopotów.- Kiedy sięgnęłam po olimpijski medal miałam wrażenie, że to wszystko najgorsze już za mną. Że przeszłam przez ten największy dołek, że się podniosłam. Byłam z siebie niezwykle dumna, ale nie spodziewałam się, że najtrudniejszy moment przyjdzie dopiero po igrzyskach - przyznała Nowacka. Jak mówi, choć była niezwykle zadowolona, to odczuwała też ogromne zmęczenie całym okresem przygotowań do występu w Rio. - Zaczął się medialny szum, wywiady. Nie byłam na to przygotowana, nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Nie umiałam wybierać tego, co jest ważne, a co nie. Przez miesiąc byłam chora, z tą chorobą jeździłam od studia do studia. Zaczęło pojawiać się wypalenie. Nie chciałam wracać do treningów. Zaczęłam się zastanawiać, skąd to się wzięło, bo od małego nie było momentu, w którym nie chciałam trenować - wspominała w "Śniadaniu Mistrzyń" Oktawia Nowacka.Jak mówi, miała trzytygodniowe wakacje, po których jednak przyszedł czas na powrót do treningów. Nie czuła się gotowa i jak przyznaje, był to moment, żeby posłuchać siebie i swojego organizmu i zrobić sobie przerwę. Wtedy jej trener powiedział, że medal olimpijski to wielki wyczyn, ale żeby zapisać się w historii, trzeba to powtórzyć. Wtedy wewnątrz poczuła dużą złość, coś w niej pękło. I to był początek kłopotów.- Nie byłam w stanie wejść do wody. Rano na treningu dziesięć minut stałam przed słupkiem i miałam pełne okulary łez. Najpierw musiałam wylać te łzy, żeby wskoczyć do basenu. Męczyłam się strasznie. Pracowałam z psychologami, żeby jakoś funkcjonować, ale chyba nie chciałam się przyznać do tego, że potrzebuję przerwy. To mnie wykańczało. To było kilka lat szarpania się ze sobą - opisuje pięcioboistka. Ostatecznie nie udało jej się na mistrzostwach Europy wywalczyć olimpijskiej kwalifikacji. Zabrakło jej jednego miejsca i potrzeba było walki w Pucharze Świata o bilet do Tokio. Wtedy jednak stwierdziła, że do tej pory robiła wszystko dla innych, wbrew sobie. I poinformowała o zawieszeniu swojej kariery, które tak naprawdę miało być końcem. Kiedy zerwała już wszystkie związki ze sportem, umowy sponsorskie itp. w końcu poczuła, że może zacząć trenować tylko dla siebie. Dlatego postanowiła, że jeśli wróci do uprawiania sportu, to tylko na swoich warunkach. Agnieszka Kobus-Zawojska szczerze o przygotowaniach do Tokio Nie wszystkie doświadczenia można ze sobą porównywać, a historia każdego ze sportowców jest inna. Dlatego w trakcie "Śniadania Mistrzyń" mieliśmy okazję usłyszeć opowieści zawodniczek, które czasem miały za sobą zupełnie inną drogę, ale problemy, z którymi musiały się zmierzyć, były niestety równie wielkie.- Sukces w Rio był dla mnie wielką radością, zaskoczeniem, motywacją. To był piękny moment. Dla porównania w Tokio była wielka radość na mecie i ulga. Bo nie mogłam doczekać się, kiedy te igrzyska się odbędą, bo już chciałam zakończyć ten proces - tak swoją opowieść zaczyna dwukrotna medalistka olimpijska w wioślarstwie Agnieszka Kobus-Zawojska. - Po Rio nie miałam żadnych problemów. Byłam wtedy piekielnie zmotywowana, chciałam to powtórzyć. W kwietniu, przed igrzyskami w Tokio, dopadł mnie COVID-19. I z perspektywy czasu uważam, że to dobrze, bo w naszej osadzie mogłoby dojść do kolejnych zmian i być może nie udałoby nam się zdobyć tego medalu - szczerze przyznaje wioślarka, dla której ostatnie miesiące przed igrzyskami były niesamowicie ciężkim przeżyciem. - Trzy miesiące przed igrzyskami czułam się strasznie, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Szłam na stołówkę i nie chciałam siadać koło nikogo, na szczęścia poza koleżankami z osady. Ludzie mnie denerwowali. Nie mogłam wytrzymać w pokoju w Wałczu. Miałam wrażenie, że ten pokój jest więzieniem. Musiałam siedzieć na pomoście, patrzeć na jezioro, bo to mnie uspokajało. Płakałam i nawet nie wiedziałam, z jakiego powodu. Do tego miałam kłucie w sercu. Zastanawiałam się, czy nie mam zmęczeniowego złamania żebra, ale zorientowałam się, że na pewno nie, bo na treningu nic mnie nie kłuło. Zawsze poza. Trening mnie ratował, bo koncentrowałam się na ruchu i tylko na kolejnym pociągnięciu. Trwał półtorej godziny, ale potem wracałam do pokoju, do którego nie chciałam wracać. Nie chciałam jechać na igrzyska, bo bałam się każdego kolejnego dnia - wspominała Kobus-Zawojska, która nie potrafiła ukryć łez. - Bałam się spać, w nocy kilka razy musiałam zmieniać koszulkę, bo była cała przepocona. Kiedy zasypiałam, śniły mi się koszmary. Zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że jeśli do mnie nie przyjedzie, to ja stąd wyjeżdżam. Na szczęście przyjechał.Zdaniem Kobus-Zawojskiej w jej przypadku decydujący o tym, że udało jej się wyjść z tej sytuacji było to, że zdała sobie sprawę ze swoich problemów i postanowiła poprosić o pomoc. Wspominała, że niezwykle trudny był już sam telefon do psychiatry i konsultacja online, bo od razu pojawiły się skojarzenia, że przecież z pomocy psychiatry korzystają tylko wariaci. Na szczęście trafiła na świetnego lekarza, który zamiast przepisywać od razu lekarstw, porozmawiał z nią. Utrzymywali też stały kontakt, a zastosowana kuracja medyczna nie wyciszała jej i mogła nadal rywalizować w ramach swojej osady. Również poczucie, że jest potrzebna koleżankom, dawało jej motywację, żeby nie zrezygnować. Otylia Jędrzejczak: Moje poczucie wartości spadało Swoimi doświadczeniami dzieliła się także Otylia Jędrzejczak, która jednak zaznaczyła, że jej dotknął raczej problem wypalenia zawodowego niż depresji. Miała także kłopoty z pewnością siebie poza pływalnią, bo nie radziła sobie ze wszystkim tak, jak na basenie. Spotkało ją wiele dramatycznych historii, a także ogromny hejt ze strony społeczeństwa, ale udało jej się poradzić sobie z tym wszystkim. - Presja, która towarzyszyła mi od zawsze w życiu powodowała, poczucie, że nie spełniam oczekiwań innych osób. Nawet jeśli osiągnęłam wielki sukces, a ktoś napisał, że jestem beznadziejna, że źle wyglądam, że do niczego się nie nadaje, to moje poczucie wartości spadało. Pomimo tego, że wykonywałam katorżniczą pracę, że dążyłam do swojego celu, to kiedy już go osiągnęłam, nie traktowałam go jako sukcesu - wspominała Jędrzejczak.- Nauczyłam się, że opinia zewnętrzna nie powinna mieć dla mnie znaczenia. Przeszłam przez największy hejt w moim życiu, została zrównana z ziemią, usłyszałam, że nie powinnam żyć. To był taki moment w którym zrozumiałam, że ja nie żyję dla innych, tylko dla siebie. Jeśli przy okazji mogę robić coś dobrego dla innych, to jest super. Dlatego dziś żyję dla siebie i swojej rodziny. Żeby moje dzieci były szczęśliwe, żeby przekazywać im pozytywne nastawienie - mówiła multimedalistka olimpijska.