Ihnaczak podpadł hokeistom już w pierwszym meczu finałowym z ComArchem/Cracovią, który przejdzie do historii polskiego hokeja jako "cud przy Siedleckiego". Tyszanie na 27 sekund przed końcem III tercji prowadzili 4:2, by przegrać po karnych. - Ihnaczak po stracie gola na 3:4 niepotrzebnie wziął czas, bo dał w ten sposób odpocząć goniącemu wynik rywalowi - tłumaczy nam jeden z liderów GKS-u Tychy. Tyszanom nie podobało się też zachowanie w boksie słowackich trenerów. - Jakby się pan popatrzył na Rohaczka z Cracovii, to ten jest cały czas spokojny. Nasi trenerzy natomiast wydzierali się ponad naszymi głowami tak, że przydałyby się nam zatyczki do uszu - relacjonuje tyszanin. Czarę goryczy przepełnił fakt, że Ihnaczak chciał zrobić kozłem ofiarnym winnym niepowodzenia w rywalizacji o mistrzostwo Polski napastnika Piotra Sarnika. Sarnik nie został zabrany na piąty mecz do Krakowa. Ihnaczak tak się zezłościł na niego, że wolał posłać do ataku jednego z czołowych obrońców całej ligi - Tomasza Jakesza. - Jeszcze rozumiem, żeby posadził Piotrka na ławie, ale żeby chłopaka, który tyra przez cały sezon w ogóle nie zabrać na mecz, to już jest przegięcie - denerwuje się hokeista GKS-u. Ihanczaka w Tychach nie będzie, lecz klub nie zna jeszcze jego następcy.