Sanoczanie mają ostatnio "pod górkę". Nie dość, że grają z najsilniejszymi zespołami ligi, to jeszcze muszą tłuc się po dziurawych polskich drogach przez kilkadziesiąt godzin w ciągu pięciu dni. - Wyjechaliśmy do Gdańska koło północy z soboty na niedzielę, żeby po szesnastu godzinach jazdy wyjść na lód. A przecież późną nocą z piątku na sobotę wróciliśmy z ciężkiego meczu w Krakowie. Nic dziwnego, że chłopcy są przemęczeni - tłumaczył Słowakiewicz. - A przecież mecz ze Stoczniowcem pierwotnie miał się odbyć u nas. Ktoś w PZHL zmienił jednak kalendarz, ewidentnie na naszą niekorzyść. Rankiem wrócimy do domów, wieczorem trening i znów będziemy musieli wsiąść w autobus, żeby jechać na mecz do Sosnowca. Mimo że sanoczanom nie udało się "urwać" choćby punktu w meczach z liderem (Comarch Cracovią) i wiceliderem (Energą Stoczniowcem), należy się im uznanie za dobrą grę. Zwłaszcza konsekwencja w defensywie robi wrażenie. Klub z Podkarpacia nie ryzykował wymiany ciosów z silniejszymi kadrowo rywalami, ale imponował konsekwentną grą w obronie. - W Krakowie niewiele nam zabrakło - ocenił szkoleniowiec. - W kluczowym momencie sędzia wysłał aż dwóch naszych zawodników na ławkę kar i w podwójnym osłabieniu straciliśmy gola. W takich momentach meczu, gdy jest 0:0, gwiżdże się prawdziwe faule - stwierdził Słowakiewicz, jednoznacznie dając do zrozumienia, że aptekarskie sędziowanie w decydujących momentach spotkania przekreśliło szanse jego drużyny na dobry wynik. Kibiców KH Sanok musi jednak cieszyć fakt, że ich hokeiści szybko wyciągnęli wnioski ze spotkania w Krakowie i w Gdańsku nie załamali się po stracie kolejnych goli, tylko walczyli do końca. - Musimy pracować nad profesjonalizmem i to w każdej dziedzinie, zaczynając od organizacji po mentalność - przekonuje trener, dodając, że martwią go kontuzje Macieja Radwańskiego i Piotra Ciepłego.