HOKEJ.NET: - Jak przechodziłeś koronawirusa? Jak przebiegał u Ciebie COVID-19? Przemysław Odrobny, bramkarz Podhala: - Przez siedemnaście dni przebywałem w całkowitej izolacji, bez żadnego treningu na lodzie, przez dwanaście dni natomiast miałem przerwę od jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Po jednym treningu czułem się bardziej zmęczony niż zwykle. W tym momencie stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie izolacja. Pierwsze parę dni nie było wiadomo, co się ze mną dzieje. Czułem osłabienie, jakbym był przeziębiony. Następnie kontaktowałem się z trenerem i stopniowo opuszczałem kolejne treningi. Nadszedł w końcu dzień meczowy, a wtedy czułem się najgorzej. Rano zadzwoniłem do klubu i powiedziałem, że muszę udać się na badania. W piątek straciłem węch, w sobotę smak i wiedziałem, że jest coś na rzeczy. Test na obecność koronawirusa udało mi się wykonać dopiero we wtorek, z tego względu też moja kwarantanna była dłuższa. Otrzymałem wynik pozytywny i sanepid nałożył na mnie dziesięciodniową kwarantannę. Trwała ona jednak dłużej, z tego względu, by zachować pełne bezpieczeństwo i nie zarazić drużyny. Po konsultacji z lekarką, po ustąpieniu wszystkich objawów, zacząłem trenować w domu. Najpierw spokojnie przez pięć dni, na sucho. Podjęliśmy jednak decyzję, że skoro w piątek kończy mi się kwarantanna, to w sobotę pojawię się na treningu z drużyną, co prawda dosyć krótki, ale w niedzielę zdecydowaliśmy że w niedzielę zagram przeciwko mistrzom Polski - GKS-owi Tychy. Z perspektywy czasu wiem, że nie była to najlepsza decyzja. Zabrakło Ci obycia z lodem i czucia krążka? - Czym innym jest trening na lodzie, a czym innym jest aspekt fizyczny. Tego "paliwa" wystarczyło mi tylko na rozgrzewkę i pierwszą tercję. Po pierwszej tercji było 1:0, ale była ona całkiem przyzwoita. Cieszyłem się, że zdołałem ją rozegrać i spisałem się solidnie. Od drugiej odsłony zaczęły się jednak schody. Po każdej przerwie musiałem opierać się o bramkę. Każdy inaczej przechodzi COVID-19 w inny sposób, o czym ja przekonałem się na własnej skórze. Wracając do choroby, ja czułem się źle przez trzy dni, od piątku do niedzieli. Poza całkowitą utratą smaku i węchu, pojawiła się jednodniowa gorączka, około 38 stopni. Potem pojawił się ból głowy, oczu, zatok i pleców na wysokości płuc. Jak wyglądał powrót do treningów? Czy nie odczuwałeś dodatkowych problemów z oddychaniem podczas intensywnego wysiłku? - Lekarka prowadząca z Gdańska zaproponowała mi, żebym wykonał dodatkowe badania po przebytej chorobie, takie jak echokardiografia czy EKG, a także zdjęcia rentgenowskie płuc, aczkolwiek jest to odczuwalne. Po pierwsze, to była długa przerwa, ale niektórzy koledzy z drużyny wspominali, że odczuwali skutki choroby nawet przez miesiąc czasu. Co prawda trenuję dopiero tydzień, ale nie czuję się tak źle. Wiem, że ta decyzja z rozegraniem meczu była zła. Wciąż odczuwałem duże osłabienie i ból głowy. Z dnia na dzień, z każdą kolejną godziną treningową było coraz lepiej. To w głównej mierze sprawa indywidualna. Na ten moment czuję się jednak w pełni sił. Cieszę się, że w ostatnim meczu z Oświęcimiem udało mi się wytrzymać fizycznie. Oczywiście, po meczu zmęczenie było dwa razy wyższe, pojawiały się nawet zawroty głowy. Czuję jednak, że ta choroba jest za mną, a do następnego meczu jest sporo czasu. Ta przerwa jest dla mnie bardzo dobra, żeby się teraz zregenerować, aby potem zabrać się ostro za treningi. Tak naprawdę w pełnej dyspozycji będę po tej przerwie. Jak podchodzisz do decyzji klubu o nieujawnianiu przyczyn Twojej absencji? Czy nie uważasz, że to nie jest do końca sprawiedliwe wobec innych klubów, a niektórzy zawodnicy powinni zostać dodatkowo odizolowani?- Nie chcę wypowiadać się na temat decyzji moich przełożonych. Podejmują oni takie wybory, które uważają za słuszne. Stało się o tyle dobrze, że koronawirusowe objawy pojawiły się dopiero później, w izolacji. Po konsultacji z lekarką dowiedziałem się, że zarażenie jest możliwe około 6 - 7 dni po zachorowaniu. Nie widziałem się z kolegami kilka dni, więc sanepid powiedział, że nie muszą przechodzić kwarantanny. Czy rozmawiałeś już z selekcjonerem Róbertem Kaláberem na temat reprezentacji narodowej? Czy uwzględnia Cię on w swojej koncepcji?- Odpowiem dyplomatycznie: oficjalnie mam rozegranych 101 meczów w reprezentacji, nie zamierzam jednak zawieszać łyżew na kołku w kadrze narodowej. Każdy ma swoją koncepcję i wizję. Za czasów mojej gry w Jastrzębiu-Zdroju pod wodzą trenera Kalábera osiągnąłem srebrny medal. Współpraca sportowa układała się całkiem nieźle, a jeżeli chodzi o nasze relacje, to raz były gorsze, a raz lepsze, jak to bywa w sporcie, aczkolwiek nie czuję się słabszy od żadnego powołanego bramkarza. Dalej jestem otwarty na kwestię gry w reprezentacji Polski. Ja w swoich gorszych, jak i lepszych momentach nigdy nie odmawiałem współpracy z kadrą. Czas pokaże, jeżeli trener uzna, że chce mnie powołać, to ja nie zakończyłem kariery reprezentacyjnej. Chcę jeszcze długo grać w hokeja, co najmniej pięć lat na takim poziomie, albo i lepszym. A później od "czterdziestki", do momentu, kiedy zdrowie pozwoli. Wielu bramkarzy grało w reprezentacji do ukończenia 40. roku życia. Od kiedy zacząłem grać w kadrze, nie miałem żadnej przerwy. Zdarzyło się tylko tak w zeszłym roku, kiedy to nie pojechałem do Kazachstanu, ponieważ nie pozwoliły mi na to sprawy rodzinne. Później, przed mistrzostwami świata były różne rozmowy, ale wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Jeżeli w dalszej części sezonu trener mnie będzie dalej potrzebował, to ja jestem otwarty na grę. Nie czuję się słabszy, wiem jakie mam umiejętności. Zobaczymy, co czas pokaże. Jestem ambitnym zawodnikiem, a 35 lat, które niedawno ukończyłem, nie jest dla mnie żadną barierą. Wiadomo, bramkarz im starszy, tym lepszy. Rozmawiał: Sebastian Królicki