Edyta miała dopiero 37 lat, jeszcze w poniedziałek była w pracy i nic nie zapowiadało tragedii.We wtorek zasłabła i trafiła do szpitala. Skontaktowała się ze swym szefem red. Markiem Balawajderem. "Wiesz trochę źle się czuję, potrzymają mnie tu dwa, trzy dni i wracam do pracy" - brzmiała słabo w słuchawce.Ale nie wróciła. Wczoraj pojawiła się informacja, że jej wątroba jest w kiepskim stanie i wymaga natychmiastowego przeszczepu. Akcja ratunkowa się nie powiodła. Edyta odeszła z tego świata późnym popołudniem.Za promowanie hokeja oddałaby wszystko. Była wulkanem energii, od którego niemal topił się lód. Edyta Bieńczak w RMF FM pracowała od 2008 r. "Ja Was wszystkich pozabijam!" - potrafiła żartować w korespondencji z kolegami z redakcji sportowej, gdy ci ni wpuścili na antenę tyle hokeja, ile by chciała, a zawsze było mało. Edyta pracowała w RMF FM 13 lat. Była tytanem pracy. Gdy nocą, po meczach hokejowych większość dziennikarzy szła się zrelaksować, ona brała się za spisywanie wywiadów i innych tekstów.Trudno, naprawdę trudno znieść myśl o jej nagłym zniknięciu. Pewne jest jedno brak Edyty Bieńczak to nie tylko strata dla redakcji RMF FM, ale też dla całego polskiego hokeja, który nie ma zbyt wielu sojuszników w liczących się ogólnopolskich mediach.Gdy któraś z drużyn w hokeju rozstrzygnie dogrywkę golem z angielska nazywamy to nagłą śmiercią ("sudden death"). Środowisko dziennikarzy zajmujących się hokejem czuje się teraz tak, jakby je nawiedziła nagła śmierć. Rodzinie Edyty składamy wyrazy głębokiego współczucia.CZYTAJ TEŻ:Edyta Bieńczak nie żyjeM.