INTERIA.PL: Jak się Pan czuje w nowej drużynie? Waldemar Klisiak: - Fajnie! Cieszę się, że trafiłem do zespołu, który walczy o wysokie cele. Do tego byłem przyzwyczajony, a nie do walki o utrzymanie czy przetrwanie. Profesjonalnie podchodzę do swoich obowiązków i chcę grać o wysoką stawkę. Jestem zadowolony z tego, że trafiłem do Zagłębia tym bardziej że jest tu wielu moich znajomych. W zespole zaszły spore zmiany. Dołączyło wielu nowych hokeistów, ale trener Jarosław Morawiecki narzekał, że w sparingach gracie zbyt indywidualnie. Zmienia się to, czy jeszcze potrzebujecie czasu? - Rzeczywiście jest wielu nowych zawodników, a dodatkowym utrudnieniem jest to, że gramy innym systemem niż tym, którym grali do tej pory. Potrzeba jeszcze czasu, żeby gra poszczególnych piątek się zazębiła. Akurat pan raczej nie ma tego problemu... - Owszem, bo znów gram w ataku z Mariuszem Puzią, a znamy się znakomicie. Ale ostatnio trener poprzestawiał trochę formacje. Nam też zmienił się środkowy ataku. Jakieś rotacje pewnie jeszcze będą, ale myślę, że z Mariuszem zostaniemy w tym samym ataku. W takim razie ile można postawić na to, że duet Klisiak - Puzio znów będzie najskuteczniejszy w lidze? - Nie chciałbym niczego deklarować, bo to zobowiązuje i później człowiek dodatkowo się stresuje, a to nie jest wskazane. Chcemy pomóc drużynie, a to czy akurat my będziemy najwięcej strzelać jest sprawą drugorzędną. Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że po wzmocnieniach będziecie trzecią siłą ligi? - Tak się mówi, ale wszystko zweryfikuje liga. Na pewno jest bardziej wyrównana niż w ubiegłych latach i ciężko wskazać faworyta. Działacze Zagłębia sprowadzili nowych zawodników, żeby zespół osiągnął lepszy wynik niż w ubiegłym sezonie, kiedy zajął piąte miejsce. Myślę, że medal byłby sukcesem. Trener mistrzów Polski Wiktor Pysz twierdzi, że do grudnia można spodziewać się wielu niespodzianek. Dopiero później będzie widać, kto rzeczywiście jest silny. - Zgadzam się z tą oceną. Liga jest bardzo długa. Poza tym na początku sezonu zawsze jest wiele niespodziewanych wyników, bo słabsze zespoły nadrabiają ambicją i dobrym przygotowaniem kondycyjnym. Najważniejsze, żeby awansować do czwórki, a później wywalczyć jak najlepszą pozycję przed play offami. Nieźle wypadacie w sparingach, ale trzeba przyznać, że gracie ze znacznie słabszymi rywalami niż na przykład Wojas Podhale. - W zasadzie po tych meczach trudno powiedzieć coś o naszych możliwościach, bo rywale nie byli wymagający. Do tego graliśmy w bardzo trudnych warunkach bo na fatalnym lodzie. Zgadzam się z tym, że wskazani są silni sparingpartnerzy, ale jest jak jest i trudno wybrzydzać. Podhalu jako mistrzowi Polski na pewno łatwiej umówić silnego rywala z Czech czy Słowacji niż Zagłębiu - piątej drużynie ligi. Długo się pan zastanawiał nad odejściem z Unii Oświęcim? - Dzisiaj żałuję, że nie odszedłem w ubiegłym roku. Działacze obiecywali, a później nie wywiązali się z obietnic. To że w ogóle ukończyliśmy rozgrywki jest zasługą hokeistów i miasta. Przecież mogliśmy powiedzieć: dość. Ale postanowiliśmy dokończyć to, co zaczęliśmy i dzięki uporowi udało się utrzymać drużynę w ekstraklasie. Miasto pomogło fundując stypendia. Tymczasem to działacze kreują się na tych, którzy uratowali hokej w Oświęcimiu, a prawda jest taka, że nie zapłacili nam za sześć miesięcy. Po prostu są ambitni. Marzy im się hokej amatorski w kosztach i profesjonalny w grze... - Sam słyszałem: u mnie pracownik w zakładzie ślusarskim haruje za tysiąc złotych. Ale w hokeju tak się nie da. To naprawdę bardzo ciężki sport. Trzeba się dobrze odżywiać, kupować odżywki, witaminy, mieć czas na odpoczynek. Nie da się uprawiać tego sportu jedząc chleb ze smalcem. Pan jest jednak najlepszym przykładem, że można długo grać w hokej i to na wysokim poziomie. Chociaż z drugiej strony... - ... nie najlepiej świadczy to o naszym hokeju, skoro nie mam następców? No niestety. - Dopóki czuję się dobrze, to gra sprawia mi przyjemność. Proszę wierzyć, jeśli odstawałbym już od innych, to powiedziałbym: koniec! Ale mnie jeszcze hokej bawi. Naprawdę! Patrząc na NHL widać, że długie kariery w tej dyscyplinie są coraz częstsze. - Rzeczywiście. Kiedy zaczynałem grać, to zawodnik kończył karierę w wieku 30-33 lat. Dziś wśród zawodników jest większa świadomość tego, jak ważne jest odżywianie, na wyższym poziomie stoi medycyna, więc jeśli ktoś dobrze sobie radzi, może grać znacznie dłużej. Jest pan radnym rady powiatu w Oświęcimiu. Udaje się panu lepiej godzić obowiązki radnego z grą lepiej niż Radkowi Majdanowi? - Kiedy grałem w Oświęcimiu, to nie miałem z tym żadnych problemów. Teraz jest trochę gorzej. Całe szczęście, że treningi mamy przed południem. Czym może się pan pochwalić jako radny? - Jesteśmy w opozycji, więc wiele nie możemy zrobić. Uczestniczę w pracach dwóch komisji - Kultury Fizycznej i Sportu oraz Rozwoju Gospodarczego i Promocji. Udało nam się załatwić stypendia dla najlepszych sportowców. Pewnie, że nie są to wielkie kwoty, ale zawsze coś.