Sanoczanie - z 12 obcokrajowcami w składzie - nie dali rady w rozgrywkach, w których nie biorą przedstawiciele najlepszych lig europejskich: - KHL (28 drużyn), - ekstraklasy Szwajcarii (12) - ekstraklasy Szwecji (12) - ekstraklasy Finlandii (14) - ekstraklasy Czech (14) - ekstraklasy Słowacji (10), - zawodowej niemieckiej ligi DEL (14) - międzynarodowej austriackiej EBEL (12). Zatem, lekko licząc, w Pucharze Kontynentalnym nie bierze udziału 116 najlepszych drużyn z Europy (one grają w Lidze Mistrzów, bądź w swoich rozgrywkach), a i tak najlepsza polska drużyna dostaje w tych rozgrywkach łomot już w półfinale. Jako jedyna nie zdobyła nawet punktu, a w dwóch pierwszych meczach nie zdołała strzelić bramki. Rodzi się zatem pytanie, czy jest sens przedkładać te rozgrywki nad cele bardziej dalekosiężne? Byłoby takim np. ogrywanie własnej młodzieży, chłopaków wychowanych w Sanoku, którzy zasłużyli na promowanie ich, zdobywając mistrzostwo Polski juniorów. Ktoś powie, że robię się nudny z walką o tych młokosów, ale naprawdę nie stać nas na ich zaprzepaszczenie. Po moim poprzednim tekście na ten temat, niektórzy podnieśli larum, twierdząc, że oto Danton, Pietrus i spółka, nie tylko zapewniają wysoki poziom drużynie KH Ciarko, ale wkrótce zbawią reprezentację Polski. Śmiem wątpić w tę tezę. Który z naturalizowanych obcokrajowców pojechałby na zgrupowanie naszych współczesnych reprezentantów, nie mając wypłaconych pieniędzy za marcowy obóz i kwietniowy awans na zaplecze światowej elity? Komu chciałoby się użerać z problemami sprzętowymi, brakiem pieniędzy na ubezpieczenia, z jakimi musieli się ostatnio mierzyć nasi kadrowicze? W wypadku np. reprezentacji Niemiec takie armie zaciężne w przeszłości przyniosły marny skutek. Niemcy zaczęli się liczyć dopiero wtedy, gdy postawili na własnych wychowanków i wymusili ich grę w lidze DEL. Uczmy się od największych specjalistów, jacy u nas pracowali w ostatnich latach. Wiaczesław Bykow i Igor Zacharkin po przyjeździe do Polski nie marudzili, że mamy marny potencjał, nie zażądali przywiezienia wagonu zawodników zza granicy i natychmiastowej naturalizacji, tylko wzięli się ostro do pracy z tymi, których zastali. Efekty znamy - po niespełna dwóch latach harówy Polak awansował na zaplecze światowej elity, a ostatnio potrafił ograć w hokeja stałego bywalca MŚ gr. A - Włocha, co mu się dawno nie udawało. To jest jedyny rozsądny kierunek - szkolić, stawiać na wychowanków, jeśli się ich ma. Zadzwonił do mnie długoletni działacz hokejowy z Tychów Karol Pawlik, który dzisiaj pracuje ze szczypiornistkami Ruchu Chorzów. Z ciekawą uwagą. - Nasze kluby błędnie robią, sprowadzając trenerów z Czech i Słowacji. To wariant oszczędnościowy, który na dłuższą metę nic nie daje. Do naszej mentalności bardziej pasuje szkoła rosyjska - twierdzi Karol Pawlik i za przykład podaje słynnego "Safona" - Władimira Safonowa, który w sosnowieckim SMS-ie oszlifował polskie talenty do tego stopnia, że do dzisiaj reprezentacja i niektóre kluby na nich bazują. Dwa pierwsze z brzegu przykłady to Leszek Laszkiewicz (lider kadry i GKS-u Jastrzębie) i Damian Słaboń (czołowy napastnik Comarch Cracovii). Ostatni awans juniorów z Polski do światowej elity, to również dzieło Safonowa. Ja do trenera Safonowa dodałbym innych wybitnych przedstawicieli rosyjskiej myśli szkoleniowej, którzy - bazując na polskich graczach - święcili triumfy w lidze w czasach, gdy nie przypominała ona podwórkowej. Chodzi o Ewalda Grabowskiego, który zdobył cztery tytuły mistrzowskie z Podhalem Nowy Targ i Andrieja Sidorenkę, który wywalczył tyle samo mistrzostw z Unią Oświęcim. Podhale z Grabowskim potrafiło ograć w Lidze Przy tych szkoleniowcach nasza młodzież robiła postępy w tempie ekspresowym. Bardzo źle się stało, że polski hokej stracił fachowca klasy Zacharkina. 100 tys. euro, jakie zarabiał rocznie to żaden wydatek, jeśli na jego pracy korzystała cała dyscyplina, a tak bez wątpienia było. Zacharkin robił swoje, choć z płatnościami często PZHL był na bakier. Pomysły tego szkoleniowca były świetne - oparty na reprezentantach zespół miał się ogrywać w silnej lidze (np. austriackiej EBEL). Organizacyjnie PZHL nie dorósł do tego, by te idee realizować. Zacharkina już nie ma, to znaczy jest śladowo, w charakterze konsultanta. Selekcjoner Jacek Płachta, który uczył się przy Zacharkinie, chce z reprezentacją kontynuować postępy. PZHL musi zapewnić wsparcie organizacyjne. Do MŚ w Krakowie 146 dni. Ratujmy, co się da.