Interia: Co się stało z polskim hokejem w porównaniu do lat 90. XX wieku? Waldemar Klisiak: Na pewno nie poszedł w górę. Właśnie, w 1992 roku, z Unią Oświęcim zajął pan 5. miejsce w Europie, w finale Pucharu Kontynentalnego pokonując mistrza Szwajcarii - S.C. Berno. Gdzie są dziś Szwajcarzy, a gdzie my? Ilu wtedy było obcokrajowców w lidze, a ilu jest teraz? - Faktycznie, pozmieniał się układ sił w hokeju i to na naszą niekorzyść. A co do obcokrajowców, to w tamtym okresie obowiązywał limit trzech hokeistów. Ale za to jakość ich była wysoka. W Unii mieliśmy: Szostaka, Aleksiejewa i Miedwiediewa. Reszta, to byli Polacy i w takim składzie zajęliśmy piąte miejsce w Europie. - Uważam, że teraz docelowo też powinniśmy dojść do takiego limitu - najpierw pięciu, przejściowo, a później trzech obcokrajowców. Problem w tym, że gdy dwa lata temu, na zjeździe PZHL-u zaproponowałem takie rozwiązanie, to prezesi klubowi bardzo oponowali. Twierdzili, że większa liczba obcokrajowców doprowadzi do podniesienia poziomu ligi, a także pomoże klubom marketingowo. Takie rozumowanie działaczy byłoby logiczne w przypadku mocnej pierwszej ligi, ale na dziś takiej nie mamy. Prezesi panu powiedzą też, że szkolenie w Polsce leży, nasi hokeiści chcą za dużo zarabiać, więc muszą sięgać po Czechów i Słowaków z drugiej i trzeciej ligi. - Szkolenie to jedno, a wprowadzanie młodzieży, to drugie. U nas, jeśli już uda się wyszkolić, to nie potrafimy wprowadzać młodych do dorosłego hokeja. Dominuje zasada, zgodnie z którą młodzieżowcy grają w jednej formacji i ich udział w meczu ogranicza się do kilku zmian. O wiele skuteczniejszą metodą jest wstawienie młokosa do mocnej "piątki". W otoczeniu czterech silnych graczy będzie się uczył, a jakość tej formacji nie spadnie. W Naprzodzie Janów udało się panu oszlifować kilka talentów, jak choćby Patryk Kogut, którego ostatnio przejął bogatszy klub - GKS Tychy. - Moim zdaniem dla Patryka lepiej by było, gdyby został u nas, ale wiadomo, dostał ofertę nie do odrzucenia. Dlaczego powinien zostać w Naprzodzie? - U nas był jednym z liderów, grał sporo, a w Tychach będzie grał "ogony". To nie pomoże w rozwinięciu jego kariery. - A faktycznie, w Naprzodzie jakoś sobie radzimy, choć nasza sytuacja finansowa nie jest wymarzona. Widzimy, co się dzieje w górnictwie. Zatory płatnicze odczuwamy także my. Wielu chłopaków godzi uprawianie hokeja z pracą zarobkową. Pracują w kopalniach, po szychcie gumiaki górnicze zamieniają na łyżwy i zostawiają serce na lodzie. W ten sposób walczymy z każdym w naszej lidze, u siebie nikomu tanio skóry nie sprzedaliśmy. W Polskiej Hokej Lidze pracuje tylko trzech polskich trenerów w lidze, więc kto ma się troszczyć o los młodych naszych gracy? - Coś w tym jest, co powiedział mi pan przed wywiadem, że na dzisiaj próżno szukać w naszej lidze trenerów pokroju Małkowa, Grabowskiego, czy Sidorenki, jacy pracowali w Polsce w latach 90. Moim kolegom po fachu z Czech i Słowacji łatwiej sprowadzać swoich rodaków, niż szlifować polskie talenty. Ich interesuje "dziś", wydrenowanie kasy z klubu, o tym co będzie "jutro" z polskim hokejem wcale nie myślą. Kolejny problem, to reprezentacja do lat 20. Gdy grała w naszej lidze, awansowaliśmy juniorami do elity w 1996 roku. Teraz Słowacy zdobyli brązowy medal MŚ do lat 20, a ich kadra grała w ekstralidze. - Od dawna powtarzam, że "dwudziestka" powinna grać w ekstraklasie. Na razie, pod szyldem SMS-u Sosnowiec, występuje w I lidze. Znam tę ligę, to poziom amatorski. W niej chłopcy nie rozwiną swojego talentu. - Uważam, że powinniśmy wyleczyć jeszcze jedną bolączkę polskiego hokeja. Dzisiaj młodzieżowiec, który wyjdzie na kilka zmian w drużynie seniorskiej, w ekstralidze, nie może zagrać meczu w juniorach. Tymczasem taki chłopak powinien grać jak najwięcej! Zupełnie nie rozumiem, po co zabieramy mu taką możliwość. To nie jest piłka nożna, gdzie zawodnik przez 90 minut biega tam i z powrotem. W hokeju wychodzi się na 40-sekundową zmianę, a później przez dwie minuty odpoczywa.Rozmawiał: Michał Białoński