Po spotkaniu prof. Filipiaka z wiceszefem Ligi Mistrzów Szymonem Szembergiem, Cracovia rozpoczęła ofensywę transferową, pozyskując m.in. reprezentantów Polski: Mateusza Rompkowskiego, Macieja Urbanowicza, Krystiana Dziubińskiego, a także najlepszego strzela minionego sezonu (31 goli) - Damiana Kapicę i najlepszego w Polsce młodzieżowca Kacpra Guzika. Interia: Pojawia się kolejna szansa dla polskiego hokeja po MŚ Dywizji IA w Krakowie, jest nią dzika karta do Ligi Mistrzów dla przyszłorocznego mistrza Polski. Jej dyrektor organizacyjny Szymon Szemberg był zadowolony ze spotkania z panem. Widzi pan szansę w Lidze Mistrzów dla polskiego hokeja? Prof. Janusz Filipiak właściciel i prezes Comarch/Cracovii: Na pewno tak. Ale droga jest ciernista i wyboista. Nie chodzi tylko o zdobycie dzikiej karty do Ligi Mistrzów, ale przede wszystkim o przygotowanie drużyny, która powalczy w tych zawodach. Trzeba mieć świadomość tego, że to nie jest proste. Jestem w Montrealu, byłem w Chicago. Jestem oczywiście służbowo dla Comarchu, w jednym i drugim mieście mamy klientów i oddziały, ale przy okazji spotykam się ze środowiskiem hokejowym. Z ludźmi z Montreal Canadiens, ale porównując to do świata piłki, to tak jakbym pojechał do Realu Madryt. Dobre porównanie. - Co się pan śmieje, hokeiści z pierwszego składu Canadiens zarabiają po 10 milionów dolarów, więc nawet jeżeli chcielibyśmy zaoferować takie zarobki, jakie mają w Polsce piłkarze, czy nawet 100-150 tys. euro rocznie, to dla tego typu hokeistów nie jest ciekawe. - Co prawda, nikt nie oczekuje, że my do Europy ściągniemy takich zawodników, bo na pewno nie chcieliby przyjść. Stać nas tylko na takich, którzy są u schyłku kariery, takich braliśmy do tej pory - Cracovia i inne kluby nie są tu bez winy. Można też szukać młodych. Ale podkreślam - ściągnięcie dobrych zawodników z zagranicy to proces trudny i on trochę potrwa. Liga szwajcarska i niemiecka DEL biorą zawodników, którzy się ocierali o NHL, a występują u nich za 10 tys. euro miesięcznie. Czy nie lepiej postawić na takich, niż na zaciąg czeski, czy słowacki, który nic dobrego do naszego hokeja nie wnosi? - Ale co pan mówi? Ja mieszkam w Szwajcarii, w mieście Zug. Tam jest mocny klub hokejowy. Dwa domy dalej stoi Ferrari, z którego wystają kije hokejowe. Ja mówię o faktach, które oczy widziały. Tacy zawodnicy czołowi, grający w Europie, w ligach niemieckiej, czy szwajcarskiej zarabiają 300-400 tys. euro rocznie. Ja przeprowadzam dużo rozmów z menedżerami i zdobywam dużą wiedzę, więc wiem co mówię. Będziemy szukać, ale to jest trudny temat, bo ci najlepsi do Polski nie będą chcieli przyjść, bo to oznacza dla nich koniec kariery. Dlatego trzeba szukać zawodników młodych, którzy nie mają szansy być draftowani do NHL-u, a mogą zabłysnąć. Znalezienie takich to jest duża praca. A jednocześnie można spróbować znaleźć zawodników o polskich korzeniach. Podobno miał pan się spotkać ze Stevem Dubinskym, byłym graczem NHL polskiego pochodzenia? - Będziemy się spotykać z większą ilością ludzi. Mamy aktywne, dynamiczne oddziały Comarchu w Chicago i w Montrealu. Zostaliśmy poproszeni o przygotowanie dossier, zawarcie w nim tego, o co nam chodzi. Musimy po angielsku zrobić opis klubu, jego tradycji, tradycji polskiego hokeja i opis Kraków Areny, która - trzeba to sobie wyraźnie powiedzieć - jest jednym z większych atutów w staraniach o Ligę Mistrzów. Trzeba pokazać, że organizowaliśmy MŚ Dywizji IA, że walczyliśmy z Węgrami, a na meczu było 13 tys. ludzi, co zaskoczyło tutaj wszystkich. - Ale to jest ciężka praca, efektów nie będzie szybko. Cudów nie zrobimy. Rozmawiałem z władzami Champions League i powiedziałem im: "Co z tego, że ja zrobię superdrużynę, jak nie będzie z kim rywalizować w Polsce?" Będziemy działać, ale ostrzegam przed szalonym optymizmem. Potrzebna jest konkretna praca do wykonania przez całe środowisko hokejowe. A może warto spróbować zgłosić akces do austriackiej ligi EBEL, na której rozwój opierają Węgrzy? Wiadomo, że potrzebny byłby większe pieniądze na dojazdy. - Mogę to zdradzić, bo to nie są wielkie tajemnice. Gdybyśmy grali w EBEL-u, to musielibyśmy zająć jedno z pierwszych dwóch miejsc, aby zyskać akces do Champions League. Będziemy rozważać EBEL, ale ona jest bardzo droga i nie jest atrakcyjna dla kibiców w Polsce. Trzy lata temu miałem rozmowy z tą ligą, sondowałem możliwość gry w niej Cracovii. Oni chcieli, bo to im pasowało marketingowo, ale wtedy była propozycja, że my mamy pokryć koszty przyjazdów drużyn do Krakowa. - Druga sprawa z EBEL jest taka, że nasza drużyna byłaby ciągle albo w autobusie, albo w samolocie. Co prawda, teraz Włosi zrezygnowali z EBEL-u, ale cały czas zostają dalekie wyjazdy. Na przykład do Klagenfurtu, czy Salzburga. Jak tam dojechać? Daj Boże zdrowie! To są propozycje, które trzeba wymiarować. Planowaliśmy nawet takie rozwiązanie, że jedna drużyna Cracovii grałaby w EBEL-u, a druga by grała o mistrza Polski, ale na to się nikt nie godzi. - Próbujemy różnych koncepcji, ale mi się wydaje, że bardzo dużo jest do zrobienia po stronie PZHL-u i Ministerstwa Sportu i Turystyki, a także mediów. Problem w tym, że pan i Interia o hokeju piszecie, a inne portale już tego nie robią. "Przegląd Sportowy" również o nim na ogół nie pisze. A reprezentacja hokeistów jest jedynym przedstawicielem sportu olimpijskiego w Polsce, który nie ma sponsora. - Podobno Telewizja Polska ma mieć prawa do Ligi Mistrzów - potwierdził mi to Szymon Szemberg. Będę miał spotkanie z agencją Infront (pośredniczy w handlu prawami telewizyjnymi z hokejowych MŚ i Ligi Mistrzów - przyp. red.). Znowu szczęśliwie się składa, że ta sama firma robiła MŚ w Krakowie, a siedziba Infrontu mieści się dokładnie w tym mieście, w którym ja mieszkam. Czyli wszystkie drogi prowadzą do Zugu? - Dokładnie tak. Mój były pracownik przeszedł do Infrontu, to taka ciekawostka. Będziemy z nimi rozmawiać, ale oni głównie chcą od nas pieniędzy, więc nie dość, że musimy wpakować w drużynę, to tu jeszcze oczekują sponsoringu. To wszystko skomplikowane działania, ale je podejmujemy, tyle, że jeżeli tylko jedna Cracovia będzie mocna w Polsce, to w ogóle nie ma sensu. Słyszę, że wzmacniać chcą się Tychy i całe szczęście, będą chociaż dwa mocne kluby. Problem w tym, że dwa miesiące po sezonie ligowym nie wiadomo, kiedy zaczynamy następne rozgrywki, na jakich zasadach, w jakim składzie i z jakim limitem obcokrajowców. - Według mnie ograniczenie liczby obcokrajowców do czterech mija się z celem. Ale zróbmy początkowy limit pięciu z zagranicy, żeby obudzić potencjał polskiego hokeja. - Ale jest też drugi aspekt. Trzeba sobie uczciwie i wyraźnie powiedzieć: jeżeli ja będę miał samych Polaków i tylko czterech-pięciu obcokrajowców i w takim składzie pojedziemy na Puchar Kontynentalny, albo na Champions League, to my nic nie ugramy i znowu to się zacznie zwijać z powrotem. My będziemy mieli w nowym sezonie naprawdę dużo Polaków i młodzieżowców, skład ogłosimy w poniedziałek. Jeżeli przeanalizuje pan zawodowe drużyny z Austrii, Niemiec, Szwajcarii, to zobaczy pan, że są naszpikowane naturalizowanymi Kanadyjczykami. Ale w lidze szwajcarskiej może grać tylko czterech obcokrajowców. - Ale naturalizowanych jest pełno. Niech pan sobie weźmie drużynę zawodową i zobaczy nazwiska. - Zaczęliśmy sponsorować trzecioligową drużynę piłkarską Zug 94. Poszedłem na ich mecz, żeby nawiązać kontakty w środowisku sportowym, to jest zawsze przydatne, człowiek się uczy cały czas. I co zobaczyłem? W III lidze na 11 zawodników 9 jest z Bałkanów, jeden ze Szwajcarii, a jeden z Afryki. Globalna wioska. - Tak wygląda zawodowy sport szwajcarski. To samo jest z czołowymi drużynami z EBEL-u, czy z Niemiec. W okresie przejściowym, w sytuacji, gdy mamy tylko 2 tys. hokeistów w Polsce, nie powinniśmy wprowadzać limitów na obcokrajowców. Gdy odniesiemy sukces w CHL-u, to też pociągniemy młodych, ale samymi młodymi i Polakami nie ogramy Ligi Mistrzów. Mógłby pan spróbować skopiować "Dream Team", jaki ponad rok temu w Krynicy zgromadził Igor Zacharkin, zespół złożony z reprezentantów Polski. - Myślimy o tym, tak samo jak o tym, żeby zrobić farmę w Krynicy, gdzie szkolilibyśmy młodzież. Będziemy z KTH rozmawiać, to jest długoterminowy plan. Jak dobrze pójdzie, to będziemy mieli prawie taki "Dream Team", jaki był w Krynicy. Rozmawiał: Michał Białoński