- Od dziecka się marzy, żeby strzelić najważniejszego gola w dogrywce w finale mistrzostw Polski i to mi się udało - dodał uradowany Komorski.W rywalizacji do czterech zwycięstw tyszanie prowadzili już 3-0. Katowiczanie nie poddali się i czwarte spotkanie rozstrzygnęli na swoją korzyść. Podopieczni Andreja Gusowa chcieli za wszelką cenę postawić kropkę nad "i" u siebie. Goście jednak postawili zaciekły opór. Po 60 minutach gry był remis. W dogrywce GKS zadał decydujący cios. Sytuację sam na sam wykorzystał Komorski i szał radości zapanował w Tychach. - W finale nie technika, umiejętności odgrywają dużą rolę, a głowa. Wiedzieliśmy, że jak w czwartek nie wygramy, to bardzo mocno skomplikujemy sobie sprawę. Jeden głupi błąd i od razu Katowice nas skarciły. To mistrzostwo jest zasługą całego zespołu. Od Adama Bagińskiego, który rzucił się pod strzał, przez bramkarza Johna Murraya, który świetnie bronił przez cały play off, po Radka Galanta, który strzelił pierwszego gola - powiedział Komorski.Co było kluczem do zwycięstwa? - Taktyka i poświęcenie całej drużyny. Hokej to sport drużynowy. Szacunek dla całego sztabu, dla wszystkich zawodników, bo zagraliśmy super. Dlaczego wygraliśmy? Bo zagraliśmy konsekwentnie. Bardzo ciężko trenowaliśmy przez 10 miesięcy i śmiało mogę powiedzieć, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Mówię to z pełną odpowiedzialnością - zaznaczył napastnik GKS Tychy. - Przed piątym spotkaniem każdy z nas był zmobilizowany, skoncentrowany, jeden drugiego motywował do walki. Zespół z Katowic nie ma się czego wstydzić. Mimo że wygraliśmy batalię o złoto 4-1, to nie był to dla nas łatwy finał. Gratulację dla pokonanych. Dziękujemy kibicom za świetną atmosferę - stwierdził Komorski.W pierwszych dwóch meczach finałowych tyszanie rozgromili rywali 5-0 i 6-0. Wydawało się, że mistrzowski tytuł wywalczą z łatwością. - Może przez głowę przeszła myśl, że po dwóch wygranych pierwszych meczach finał będzie dla nas łatwy. Chcieliśmy to wymazać, bo to jest play off. Można dwa mecze wygrać 10-0, a kolejne dwa przegrać 0-1. Ilość bramek nie decyduje. Byliśmy przygotowani, żeby wygrać cztery spotkania. Nieważne w jakim stylu. Nie ukrywam, że porażka w czwartym meczu nas zabolała. Trochę zlekceważyliśmy zespół z Katowic i dostaliśmy pstryczka w nos. Chcieliśmy się za to zrehabilitować - mówił 26-letni zawodnik.Edyta Bieńczak, RK