Hokej w Krakowie w erze przed Filipiakiem był szary i smutny. Na lodowisku przy Siedleckiego straszyła rdzewiejąca blacha, betonowe trybuny bez choćby jednego siedziska, odrapane drewniane bandy. Bieda aż piszczała, brakowało na wszystko, hokeiści nie mieli szans na medale, balansowali między ekstraklasą a drugą ligą. Po zastrzyku gotówki z firmy ComArch w "Pasach" pojawili się zawodowcy: trener Rudolf Rohaczek, najlepszy krajowy napastnik Leszek Laszkiewicz i bramkarz Rafał Radziszewski. W oparciu o nich zbudowano potęgę: trzy tytuły mistrzowskie i dwa brązowe medale - tak wspaniałego okresu hokeiści Cracovii nie mieli od lat 40 XX wieku, gdy biało-czerwoni zostali czterokrotnie z rzędu mistrzami Polski. - Cieszę się bardzo, niekoniecznie się trzeba przyzwyczaić do zdobycia mistrzostwa Polski - promieniał w poniedziałek Filipiak, który pojawił się na lodowisku, choć gnębiło go ostre przeziębienie. Jaka jest recepta na prymat w krajowym hokeju? - Praca od podstaw w klubie. Budowa ekipy przez dłuższy okres, dobry trener, na którym można polegać, no i wspaniała atmosfera w drużynie - wyliczał profesor. Filipiak ufał w wiedzę i umiejętności trenera Rohaczka, choć temu zarzuca się np. sprowadzanie słabych obcokrajowców. - Rozmaite zarzuty są kierowane do wszystkich. Kibice jak są rozżaleni, to czasem im się coś nie podoba - tłumaczy Filipiak. - Rohaczek będzie z nami, jesteśmy z niego zadowoleni. To wzorowa współpraca na linii trener-klub. Czym hokeiści Cracovii zaimponowali prezesowi? - Charakterem, wszyscy to widzieli. W ostatnim meczu było łatwo, ale poprzednie starcia były zacięte i chłopaki wykazali serce do walki - podkreśla. Jaki budżet miała sekcja hokejowa "Pasów"? - Pod cztery miliony, ale dokładnie nie liczyłem - dodaje Janusz Filipiak.