W 2011 roku Kielce po raz ostatni nie świętowały mistrzostwa Polski, wtedy lepszy okazał się zespół z Płocka. Świetnie pamięta to Paweł Paczkowski, 30-letni dziś rozgrywający Industrii, który wtedy, tuż przed 18. urodzinami, miał już miejsce w ekipie "Nafciarzy". A w kolejnym sezonie zadebiutował w jej barwach w Lidze Mistrzów. Wtedy też pierwszy raz został mistrzem Polski, kolejne tytuły świętował już w Kielcach. W niedzielę po godz. 21.30 w męskiej piłce ręcznej w Polsce mogło dojść do rewolucji, zmiany na tronie. Płocczanie wygrali przed tygodniem w Orlen Arenie z Industrią pasjonujący bój, jeden z najlepszych w ostatnich latach w naszym kraju. Po rzutach karnych (2:1), bo godzina gry nie wskazała zwycięzcy (remis 22:22, po trafieniu Kiryła Samoiły z bezpośredniego rzutu wolnego już po syrenie). Potrzebowali jeszcze jednego zwycięstwa, mieli dwie szanse. W niedzielę, ewentualnie w najbliższą środę, ale też w Kielcach. Defensywa znów lepsza od ofensywy. Szalenie wyrównane starcie potentatów w Hali Legionów Jeśli ktoś liczył, że mecz będzie inny niż w Płocku, szybko został tych złudzeń pozbawiony. To znów było starcie dwóch kapitalnych defensyw, grających na poziomie światowym. Ciężko było o zdobycie jakiejkolwiek korzystnej pozycji rzutowej, większe problemy mieli w tym zakresie gospodarze. Płocczanie zaś rzucali częściej, ale od początku spotkania kapitalną dyspozycję pokazywał Andreas Wolff. Przekonał się o tym choćby Tin Lucin, którego Niemiec zatrzymał przy rzucie karnym. Po 10 minutach był remis 4:4, to i tak była całkiem niezła skuteczność z obu stron. Minęło kolejnych dziewięć minut, tablica wskazywała 5:5. Trafienie z karnego Arkadiusza Moryty i gol Abela Serdio - to jedyne zdobycze w tym okresie. Nie było chamstwa i brutalnych fauli, co przecież wielokrotnie zdarzało się w meczach tych drużyn, choć i tak przed przerwą sędziowie Michał Fabryczny i Jakub Rawicki sześciokrotnie wyrzucali graczy obu zespołów na dwie minuty. Częściej gości, ale tylko Arciom Karaliok z Industrii doświadczył tego dwa razy. A, paradoksalnie, defensywa płocczan, nawet w osłabieniu, była tak samo skuteczna. Industria jako pierwsza zaczęła grać trochę lepiej, z rzutów karnych trafiał Arkadiusz Moryto. Mimo, że całkiem dobrą zmianę w ekipie z Płocka dał Marcel Jastrzębski, to jednak gospodarze w 25. minucie odskoczyli na dwie bramki. Mało tego, Lucin znów przegrał z siedmiu metrów z Wolffem. Niemiec bronił doskonale, w pierwszej połowie naliczono mu aż 55 procent skuteczności. Tuż przed końcem tej części gry zatrzymał jeszcze przy rzucie karnym Gergo Fazekasa, dlatego nie było remisu. Jedno trafienie zapasu Industrii o niczym bynajmniej nie świadczyło. Koncert kapitalnych bloków defensywnych. Szala zaczęła przechylać się w stronę Płocka Płocczanie wyciągnęli wnioski z pierwszego spotkania, lepiej pilnowali Tomasza Gębalę, który tydzień temu napsuł im sporo krwi. Niby zostawili w tej sytuacji trochę więcej miejsca Alexowi Dujszebajewowi, ale ten w drugiej połowie nie robił im już większej krzywdy. Jego brat Daniel przegrał zaś pojedynek w kontrze z coraz lepszym Marcelem Jastrzębskim. Znów więc było wszystko "na styku", jedni i drudzy mieli swoje atuty i jednocześnie problemy. W ekipie z Płocka coraz częściej ciężar na siebie brał Fazekas - młody reprezentant Węgier oszukiwał Gębalę i Karalioka, jako jedyny regularnie pokonywał Wolffa. I to dzięki niemu "Nafciarze" w 44. minucie pierwszy raz mogli mieć dwie bramki przewagi. Abel Serdio trafił jednak w spojenie słupka z poprzeczką. A za chwilę Przemysław Krajewski zmarnował rzut karny, czwarty raz lepszy od gości okazał się Wolff. Kielczanie jednak też nie wykorzystywali swoich szans, męczyli się w ataku, a jak już udało się rzucić, to bronił Jastrzębski. Przez siedem minut wynik się nie zmieniał, aż w końcu na po 15 wyrównał Gębala, na farcie. Podczas gry w przewadze, po trochę wątpliwej karze dla Mirsada Terzicia. Zostało 10 minut do końca, był remis. Gigantyczne emocje w Kielcach. Decydowały się losy mistrzostwa Polski Zrobiło się niezwykle nerwowo, sędziowie - słusznie! - nie uznali bramki Dylana Nahiego, bo Francuz wcześniej postawił stopę na ziemi. Trafił za to Abel Serdio, znów goście byli na prowadzeniu, byli tak blisko mistrzowskiego tytułu. Po raz drugi z rzędu udaną akcją popisał się Gębala, ale za chwilę, za faul na Dawidzie Dawydziku, wyleciał na dwie minuty z boiska. To była wielka szansa dla gości, mogli wreszcie wyraźniej odskoczyć. A "wyraźniej" to w tym meczu dwie bramki. Tyle że nie zdołali, duet Moryto/Wolff nie pozwolił. Gdy zaczynały się ostatnie dwie minuty, był remis 19:19, piłkę mieli goście. Wariant z Płocka, z remisem i rzutami karnymi, był jak najbardziej realny. Wisła jednak swojej sytuacji nie wykorzystała, straciła piłkę. Mało tego, po analizie VR sędziowie wyrzucili rzucającego Zarabeca - była to decyzja kuriozalna, uznali, że symulował, choć przecież spadł na parkiet po interwencji Gębali. To Industria atakowała, dwa razy zdobywała bramkę, ale po faulach "Nafciarzy" i nadmiarze kroków. Dostali więc ostatnią okazję, już przy wskazaniu gry pasywnej. I na 15 sekund przed końcem gospodarze trafili na 20:19, po wrzutce Nahiego i niesamowitym trafieniu Moryty. Wisła mogła więc, jak w Płocku, "tylko" doprowadzić do remisu, a później wygrać rzuty karne. Na sześć sekund przed końcem wyleciał Gębala, goście grali w sześciu na pięciu, wycofali bramkarza. I trafił Fazekas, znów w niesamowity sposób. Węgier rzucił w słupek, piłka odbiła się od nogi Wolffa i wpadła do siatki. Dziesięć serii rzutów karnych. Kielczanie raz mieli piłkę meczową, później bronili się przed porażką. I Nahi nie wytrzymał Zostały więc rzuty karne. Tu znów scenariusz był taki, że trudno sobie wyobrazić ciekawszy. Pięć rzutów było celnych, szósty też - Krajewskiego, ale skrzydłowy gości... nadepnął na linię. Gol nie został uznany. Później mylili się Thrastarson i Mindegia, Benoit Kounkoud rzucał na wygraną w drugim meczu. Przegrał jednak pojedynek z Mirko Aliloviciem. A za chwilę Fazekas zapewnił płocczanom dodatkową serię. Tu już najpierw rzucali goście, a skoro trafił Daszek, Moryto mógł "tylko" wyrównać. I wyrównał. Za chwilę sytuacja się powtórzyła, w trzeciej i czwartej serii - podobnie. W piątej już jednak nie - Lovro Mihić pokonał Wolffa, Dylan Nahi przegrał z Aliloviciem. I tytuł, a wraz z nim pewne miejsce w Lidze Mistrzów, jedzie do Płocka. Industria Kielce - Orlen Wisła Płock 20:20 (10:9), rzuty karne: 7:8 Rzuty karne: 1:0 Moryto, 1:1 Daszek, 2:1 Wiaderny, 2:2 Lucin, 3:2 Karacić, (3:2) Krajewski - przekroczona linia, (3:2) Thrastarson - broni Alilović, (3:2) Mindegia - broni Wolff, (3:2) Kounkoud - broni Alilović, 3:3 Fazekas. Druga seria: 3:4 Daszek, 4:4 Moryto, 4:5 Lucin, 5:5 Wiaderny, 5:6 Krajewski, 6:6 Karacic, 6:7 Fazekas, 7:7 D. Dujszebajew, 7:8 Mihić, (7:8) Nahi - broni Alilović. Industria: Wolff, Mestrić, Wałach - Wiaderny, Kounkoud, A. Dujszebajew 3, Tournat 1, Karacić 4, Moryto 7, D. Dujszebajew 2, Thrastarson, Surgiel, Paczkowski, Gębala 3, Karaliok, Nahi. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 4/4. Orlen Wisła: Alilović, Jastrzębski - Daszek, Zarabec 3, Lucin 3, Piroch, Sroczyk, Serdio 2, Susnja, Samoiła, Fazekas 7, Krajewski 2, Terzić, Dawydzik 2, Mihić 1, Mindegia. Kary: 14 minut. Rzuty karne: 3/7. Stan rywalizacji: 2:0 dla Orlenu Wisły Płock.