Pierwszy pojedynek wielkiego finału ORLEN Superligi przyniósł niesamowite emocje. Można o nim napisać trzy książki. Walka szła na całego. Żadna ze stron nie mogła odskoczyć, bo każda znakomicie radziła sobie w defensywie. Osiem sekund przed końcem Industria Kielce - po golu nieoczywistego bohatera, a więc Tomasza Gębali - prowadziła 22:21. Wybroniła kolejną akcję, ale wówczas stało się coś nieprawdopodobnego. Gola z rzutu wolnego bezpośredniego rzucił Kirył Samoiła. Orlen Wisła doprowadziła do karnych, w których wygrała 2:1. Aż cztery "siódemki" odbił Mirko Alilović. Szalony mecz Orlenu Wisły Płock z Industrią Kielce. Emocje sięgnęły zenitu W meczu nie obyło się kontrowersji. Kirył Samoiła przy oddawaniu rzutu oderwał nogę postawną, zanim wypuścił piłkę z dłoni. Industria Kielce złożyła protest. Komisarz Ligi najpierw wydał komunikat, w którym poinformował, że sędziowie nie mogli jednoznacznie ocenić sytuacji z powodu zbyt małej liczby kamer. Część z tych, które wykorzystywał system VR, w tym momencie, pokazywała kibiców. Następnie wniosek klubu ze stolicy Świętokrzyskiego pozostawił bez rozpatrzenia. "Protesty od decyzji sędziów podjętych w trakcie zawodów, dotyczące interpretacji przez nich przepisów gry w piłkę ręczną, w tym naruszenia minimum kadrowego nie podlegają rozpatrzeniu", napisał Komisarz Ligi. Kielczanie czuli po meczu rozgoryczenie, ale odpowiedź ze strony Superligi nikogo nie zdziwiła. Obrońcy trofeum znaleźli się pod presją. - Każda porażka w pewien sposób bardziej mobilizuje. Patrząc na okoliczności, ona w pewnym stopniu potrafi być deprymująca. Mamy bardzo dużo czasu na przygotowania. Dla nas tydzień to ogrom. Przeszliśmy do porządku dziennego po niedzieli, nie ma sensu za bardzo tego roztrząsać. Trochę się posmuciliśmy, trochę popluliśmy sobie w brodę. Wiemy, że mogliśmy wygrać bez patrzenia na czynniki zewnętrzne - mówi Paweł Paczkowski, prawy rozgrywający kieleckiego zespołu. Druga odsłona "Świętej Wojny". Wisła sięgnie po upragniony tytuł? Podopieczni Tałanta Dujszebajewa zagrają przed swoimi kibicami, ale nie mają miejsca na pomyłki. Za wszelką cenę chcą doprowadzić do trzeciego meczu w środę. - Jeśli zawodowy sportowiec nie ma sportowej złości, to powinien zrezygnować. Mamy mecz w niedzielę i musimy dać sobie szansę, aby ostatnie spotkanie w sezonie zagrać w środę. Aby tak było, musimy zagrać bardzo dobre zawody przeciwko świetnej drużynie. Nie ma co się czarować, musimy położyć na stół nasze najlepsze karty. Inaczej będzie bardzo ciężko. Bardzo cieszymy się, że z powrotem gramy przed własną publicznością. Tutaj jesteśmy w stanie wygrać z każdym, wbrew wszystkiemu. Wiemy, że fani będą wspierać nas na długo przed pierwszym gwizdkiem. Na pewno będą wywierać dużą presję na przeciwnikach - tłumaczy Krzysztof Lijewski, drugi trener Industrii Kielce. Bardzo duża mobilizacja jest po stronie Orlenu Wisły, która chce zamknąć rywalizację i po długich 13 latach znów cieszyć się z mistrzostwa Polski. W ostatnich sezonach podopieczni Xaviera Sabate regularnie wygrywali ze swoim odwiecznym rywalem. W grudniu odczarowali Halę Legionów i w pierwszym meczu sezonu zasadniczego wygrali 29:28. - Mecz w Kielcach to kolejna przeszkoda do pokonania w drodze po mistrzostwo. Grudniowy mecz pokazał, że potrafimy tam wygrywać i chcemy to powtórzyć. Podchodzimy do tego spotkania oczywiście z wielkim szacunkiem do rywala, ale znamy też swoją wartość. Czeka nas wielka bitwa i walka do ostatnich sekund. Mam nadzieję, że to właśnie w niedzielę będzie nasz ostatni mecz w tegorocznych rozgrywkach - mówi Dawid Dawydzik, obrotowy Orlen Wisły. Tegoroczne finały są wyjątkowe dla Niko Mindegii, który po sezonie kończy swoją pięcioletnią przygodę z Orlen Wisłą. Hiszpan chce ją ozłocić. - Przed nami najważniejszy mecz w roku. W ubiegłym tygodniu podczas historycznego spotkania zrobiliśmy pierwszy krok w kierunku zdobycia tytułu mistrza Polski. Teraz czas na postawienie kolejnego i wygranie całych rozgrywek - przekonuje Niko Mindegia. Niedzielne spotkanie w Hali Legionów rozpocznie się o godz. 20.