- Nie jest lekko - mówił z lekkim uśmiechem trener Polaków Patryk Rombel dzień przed meczem z Białorusią. - Po meczu był czas dla zawodników na regenerację. Sztab medyczny miał sporo pracy. My natomiast do późnych godzin nocnych analizowaliśmy materiały nt. Białorusi i dziś zostały nam tylko drobiazgi. Rano mieliśmy kolejny test, ale już wiedzieliśmy, jak wygląda schemat działania jeśli chodzi o testy i ten akurat wpisuje się w to, co było zaplanowane. I teraz czekamy na wyniki. Polska - Białoruś. Rywale nie stanowią tajemnicy dla Polaków - Mieliśmy jedno wideo nt. Białorusi, przed nami jeszcze trening na hali. Zawodnicy zostali podzieleni na grupy. Ci, którzy zagrani więcej mieli trening regeneracyjny, natomiast gracze z mniejszą liczbą minut trenowali rano w siłowni. Na ten moment jedziemy zgodnie z planem - zapewnił selekcjoner "Bialo-Czerwonych".Jak przyznał, zespół Białorusi, który będzie naszym kolejnym rywalem w Bratysławie, niczym go nie zaskoczył. - Te informacje, które zebraliśmy przed mistrzostwami, a mieliśmy sporo materiału, tylko się potwierdziły. Dziś tylko z zawodnikami poświęciliśmy trochę czasu, by obejrzeć wideo i przypomnieć założenia, które mieliśmy. Dogadaliśmy jeszcze parę rzeczy, zostało nam kolejne wideo i będziemy utrwalać rzeczy, które zostały stworzone przed mistrzostwami.Czytaj także: Organizacyjny falstart na mistrzostwach EuropySelekcjoner Polaków był pytany o sytuację z Szymonem Sićko, który nie dość, że został w meczu z Austrią ukarany czerwoną kartką, to jeszcze dość pechowo upadł na parkiet po jednej z sytuacji i istniały obawy o jego zdrowie. Rombel jednak uspokoił wszystkich zapewniając, że będzie do dyspozycji w meczu z Białorusią. - Bardziej niepokoiło nas spotkanie komisji dyscyplinarnej, która zajmuje się oceną sytuacji po czerwonych kartkach, ale wiemy już, że Szymon nie będzie zawieszony i będzie mógł zagrać w kolejnym meczu. Jeśli chodzi o jego zdrowie, to wszystko jest ok. Chaos z testami trwa Niestety w dalszym ciągu trwa kompletny chaos związany z przeprowadzaniem testów na obecność koronawirusa. Trudno mówić o jakichkolwiek schematach działania i zachowaniu odpowiedniego protokołu. Dziś zawodnicy i sztab szkoleniowy reprezentacji Polski byli testowani... w garażu. - Ja już się pogubiłem, bo tyle testów, co przez ostatnie dwa dni, to nie mieliśmy nigdy. To, co jest zastanawiające, a być może ciekawe, dla kogoś, bo nie dla nas, to jest to, że z czterech pierwszy testów, które zrobiliśmy, trzy były różnych rodzajów. Każdy inny od siebie. Patrząc na doświadczenia z zeszłego roku z Egiptu, tam był większy porządek. Za każdym razem byliśmy testowani w ten sam sposób, w tym samym miejscu, przez te same osoby. I wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Tutaj za każdym razem jedziemy gdzieś indziej, raz wiozą nas do hotelu, jednego czy drugiego, raz do jakiegoś garażu. Nie potrafię odpowiedzieć, czy jest jakiś protokół. Mogę tylko opisać, jak to wygląda - mówił wyraźnie zmęczony całą sytuacją Rombel. Liczba testów sprawia, że już nawet sami organizatorzy chyba nie do końca nad tym panują. I co rusz pojawia się pytanie, który z testów ma decydujące znaczenie? - My za każdym razem dokładnie to samo pytanie zadajemy organizatorom, osobom odpowiedzialnym za weryfikację tych testów. Dostaliśmy taką informację, że cztery osoby otrzymały wynik pozytywny, po czym okazało się, że test był wadliwy i za chwilę przyszły wyniki drugiego, tego już PCR i wyszło, że wszyscy byliśmy "negatywni". Dostaliśmy potwierdzenie, że ten drugi jest ważny i wszyscy mogliśmy wyjść z pokoju - punktował selekcjoner reprezentacji Polski.