Spotkania ze Szwedami w Płocku były pierwszymi meczami dla reprezentacji Polski po mistrzostwach Europy rozgrywanych na Węgrzech i Słowacji. Ta impreza będzie się naszej drużynie kojarzyć mocno ambiwalentnie, bo z jednej strony "Biało-Czerwoni", szczególnie w pierwszej fazie turnieju, zaprezentowali się bardzo dobrze pod względem sportowym, ale z drugiej musieli walczyć nie tylko z rywalami, ale i z kuriozalnymi decyzjami organizatorów, którzy nie udźwignęli tak dużego wydarzenia i doprowadzili do tego, że niektóre drużyny rozważały nawet rezygnację z dalszej gry. Polska - Szwecja. Mistrzowie Europy w Orlen Arenie To wszystko już jednak przeszłość i przed Patrykiem Romblem ostatni etap przygotowań do mistrzostw świata, które w 2023 roku zorganizujemy właśnie ze Szwedami. Dal nich akurat ostatnie mistrzostwa Europy to świetne wspomnienie, bo przecież przywieźli z nich złote medale, a ich lider Jim Gottfridson został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju. Choć niektórzy żartowali, że powinien dostać także nagrodę dla najlepszego trenera, bo to głównie on przeprowadzał rozmowy z zawodnikami podczas przerw w meczu. Czytaj także: Piękny gest byłego reprezentanta Polski. Przyjął prawie 50 uchodźców Dla Polaków mecz w Płocku był bardzo wartościowym sprawdzianem, bo do naszego kraju przyjechali niemal wszyscy mistrzowie Europy i z całą pewnością nie zamierzali wyświadczać nam żadnych grzeczności. Nasi zawodnicy zresztą szykowali się na twardą walkę od pierwszych minut, zdając sobie sprawę z tego, z kim przyszło im się mierzyć. Trener Rombel w meczowej kadrze znalazł miejsce dla dwóch debiutantów, Andrzeja Widomskiego i Jakuba Będzikowskiego. Obaj mają po 19 lat i z pewnością stanowią przyszłość naszej kadry. Obaj chodzą jeszcze do liceum i chociaż byli poza szkołą, to czekał ich bardzo trudny egzamin. Przy czym mogli liczyć na "podpowiedź" od kilku starszych kolegów. Przed rozpoczęciem meczu obie drużyny wyraziły swój sprzeciw wojnie w Ukrainie. Zarówno Polacy jak i Szwedzi wyszli na parkiet w koszulkach z napisem Stop War, a po odśpiewaniu hymnów zawodnicy wspólnie zaprezentowali wielki transparent z tym samym hasłem. Początek spotkania nie był jednak szczególnie udany dla naszej drużyny. Polacy w ofensywie "nie dojechali" jak pociągi PKP po czwartkowej awarii i przez pierwsze pięć minut nie udało nam się zdobyć ani jednego gola. Na szczęście świetnie w bramce "Biało-Czerwonych" spisywał się Adam Morawski, który nie dość, że zaliczył trzy udane interwencje to jeszcze obronił rzut karny i tylko dzięki niemu po 6. minutach przegrywaliśmy tylko 0:2. Niemoc strzelecką Polaków przełamał dopiero w 9. minucie Szymon Sićko, który w swoim stylu z dystansu pokonał bramkarza rywali. Po chwili bramkę z koła zdobył Dawid Dawydzik i zrobiło się 2:2. Od pierwszych minut był to niezwykle twardy mecz, a obie drużyny bardzo mocno przykładały się do defensywy. Głównie dlatego po 15. minutach było tylko 4:4. Dzięki świetnym interwencjom Morawskiego zaczęliśmy jednak zyskiwać przewagę. Po szybkiej kontrze i trafieniu Arkadiusza Moryto w 20. minucie wyszliśmy na prowadzenie 7:5. W kolejnych minutach ten sam zawodnik zresztą był zdecydowanie najskuteczniejszy w naszej drużynie. Na 90 sekund przed końcem pierwszej części spotkania wykorzystał rzut karny i prowadziliśmy z mistrzami Europy 12:9. Niestety Szwedzi w ostatnich sekundach zdołali zniwelować nieco tę przewagę zdobywając dwie bramki z rzędu, ale i tak Patryk Rombel mógł być zadowolony ze swoich podopiecznych. Bardzo szybko udało im się "nadrobić" początkowe spóźnienie i szybko to oni zaczęli dyktować warunki gry. Absolutnym bohaterem był Morawski, ale i w ofensywie nasza gra zaczęła wyglądać bardzo przyzwoicie, co dobrze wróżyło przed drugą częścią gry. Patryk Rombel sprawdzał rezerwowych Po zmianie stron w bramce Polaków pojawił się Jakub Skrzyniarz, bo zgodnie z planem trener Rombel chciał dać szansę większej liczbie graczy. Stąd również obecność na parkiecie Ariela Pietrasika czy Dawida Fedeńczaka. Mimo zmian udawało nam się utrzymać przewagę nad rywalami, a w 40. minucie po kapitalnym rzucie z koła Kamila Syprzaka i świetnej kontrze Patryka Walczaka prowadziliśmy 17:14. Nasz drugi bramkarz również dobrze wszedł do gry, broniąc w 41. minucie rzut karny, dzięki czemu po chwili Michał Olejniczak powiększył prowadzenie "Biało-Czerwonych" do czterech trafień. Mistrzowie Europy nie zamierzali jednak się poddawać, a Gottfridson kilkoma podaniami pokazał, dlaczego wybrano go MVP turnieju na Węgrzech i Słowacji. Dzięki jego akcjom i trafieniom m.in Hampusa Wanne cztery minuty później zrobiło się już tylko 18:17 dla nas. W 52. minucie na ławkę kar powędrował Syprzak, a rzut karny na bramkę zamienił Niclas Ekberg i na tablicy wyników pojawił się rezultat 20:20. To zwiastowało emocjonująca końcówkę spotkania, choć Polacy popełnili głupi błąd przy zmianie i na ławkę kar odesłany został także Piotr Chrapkowski i musieliśmy bronić w podwójnym osłabieniu. To był moment, w którym goście przejęli inicjatywę i bardzo szybko wyszli na prowadzenie 24:21. I już do końca nie oddali pola, wygrywając ostatecznie 27:24. Mimo porażki warto pochwalić "Biało-Czerwonych", którzy długimi momentami byli równorzędnym rywalem dla mistrzów Europy. Patryk Rombel miał okazję sprawdzić na tle bardzo wymagającego rywala kilku zmienników i przygotować ich do rywali na przyszłorocznych mistrzostwach świata. Koncert w bramce dał dziś Adam Morawski, który w pierwszych 30 minutach był absolutnie najlepszy na parkiecie. Zagrał tak, jak zespół AC/DC, którego utwór "Thunderstruck" pożegnał schodzących z parkietu zawodników. Z taką mocą podczas mistrzostw świata możemy być spokojni o obsadę bramki. Kolejne spotkanie tych drużyn już 20 marca, również w Orlen Arenie w Płocku. Polska - Szwecja 24:27 (12:11)