Od nieoczekiwanego remisu z Izraelem Polacy rozpoczęli walkę w kwalifikacjach do mistrzostw Europy. Szczypiorniści za sprawą nieudanej końcówki sięgnęli tylko po jeden punkt, co określono wprost w mediach jako falstart. W końcu w grupie z Portugalią i Rumunią to Biało-Czerwoni awizowani byli do awansu i to z pierwszego miejsca. Kwalifikacje do mistrzostw Europy. Kapitalny początek Polaków. Pewna przewaga nad Rumunami Marcin Lijewski zdecydował się na skopiowanie rozwiązania z Industrii Kielce i ustawił Arkadiusza Moryto na rozegraniu. Nasi rozpoczęli nerwowo - w pierwszej akcji w dość prosty sposób zgubili piłkę, ale z każdą kolejną minutą wyglądało to coraz bardziej obiecująco. Po rzucie Przytuły w 4. minucie było już 3:0 dla Polski, a Adam Morawski dokładał skuteczne interwencje. Początek zwiastował wielkie przełamanie - na wyjeździe w eliminacjach do mistrzostw Europy Polacy mierzyli się z Rumunami czterokrotnie i ani razu nie udało im się wygrać. Dopiero w 6. minucie Rumunia dopisała do swojego konta pierwsze trafienie, co było najlepszą "laurką" dla naszej defensywy tego dnia. Pomysłem gospodarzy była gra przez obrotowego, jednak nawet w pojedynkach sam na sam, jak choćby w 11. minucie świetnie radził sobie Morawski. Po upływie 20 minut Polacy prowadzili pięcioma bramkami, a stan 5:10 najlepiej odzwierciedlał różnicę w grze obu drużyn. Moryto świetnie się odnajdywał na boisku z Kamilem Syprzakiem, ale prawdziwy koncert rozgrywał nasz bramkarz, który mógł pochwalić się po pierwszej połowie kapitalną skutecznością interwencji. Jedynym na dobrą sprawę problemem podopiecznych Lijewskiego była liczba dwuminutowych kar - po naszej stronie widniały trzy, u Rumunów żadnej. Dopiero na 30 sekund przed końcem sędzia ukarał jednego z gospodarzy po faulu na Jędraszczyku. Przewaga spektakularnie roztrwoniona. Kolejny nerwowy mecz Polaków W ostatniej akcji przed przerwą nie popisali się Biało-Czerwoni, którzy pozwolili Rumunom na trafienie z rzutu wolnego przy prawdziwym murze z rąk. Mocno zaskoczeni tą sytuacją byli komentatorzy. Dziesięć bramek znakomitego Słoweńca. Europejski gigant drżał o końcowy wynik Pierwszą połowę Biało-Czerwoni rozpoczęli podobnie jak mecz - od skutecznych interwencji Morawskiego i podwyższenia prowadzenia nad Rumunami - w pewnym momencie sięgało ono już ośmiu trafień. A do tego doszły wreszcie gole z kontry, których brakowało w pierwszych 30 minutach. Do głosu na nasze nieszczęście zaczęli dochodzić Rumuni. Skuteczność rywali rosła z minuty na minutę, a Polacy "wyciągali do nich rękę", marnując kilka kolejnych okazji bramkowych, w tym rzut karny, wykonywany przez Czuwarę. Polacy popełniali błąd za błędem, z czego skrzętnie korzystali gospodarze. Marcin Lijewski załamywał ręce patrząc, jak jego podopieczni roztrwonili w około 10 minut ośmiobramkową przewagę. Na nieco ponad dziesięć minut przed końcem tabelica świetlna wskazywała wynik 24:24. Pięć minut przed końcem Polaków uratował słupek, w sytuacji gdy grali w osłabieniu. Botea na szczęście się pomylił. Rumuni w kluczowych momentach pechowo obijali "aluminium" bramki, a po rzucie Jędraszczyka na niecałe dwie minuty przed końcem Polacy wyszli na prowdzenie 28:25. Wydawało się, że już go z rąk nie wypuszczą. Niebywały pościg Rumunów nie zakończył się dla nich happy endem. Polacy wygrali po nerwowej drugiej połowie 28:27 i dopisali do swojego konta niezwykle cenne dwa punkty.