- Cieszę się, że mogłam dołożyć swoją cegiełkę do wyniku w tym meczu, bo wiemy, jak ważne było to dla nas spotkanie. W zespole zaszło kilka zmian, ale uważam, że pokazałyśmy się z dobrej strony i od początku ten mecz poszedł po naszej myśli, mimo kilku błędów po rozpoczęcie, które szybko zniwelowałyśmy - powiedziała Adrianna Płaczek. Początek spotkania faktycznie nie przebiegał po naszej myśli, po pierwszym kwadransie Polki prowadziły ledwie 7:5, ale zdaniem bramkarki "Biało-Czerwonych" nie był to efekt nerwowości, ale tego, jak zagrało Kosowo. - To nie była nerwowość, po prostu przeciwniczki pokazały, że są nieprzewidywalne. Rzucały z takich pozycji, z których naprawdę nikt się tego nie spodziewał. Na dodatek drużyna się zmienia, to nasz pierwszy mecz o stawkę od jakiegoś czasu. Grałyśmy ze sobą co prawda miesiąc temu, ale sparingi to jednak nie to samo - dodała polska bramkarka. - Z takimi zespołami gra się ciężko. One nie miały nic do stracenia, to my byłyśmy w roli faworyta. Teraz jedziemy do nich na "drugą połowę", zaczynamy od 0:0. Wcześniej musimy obejrzeć to spotkanie, przeanalizować, co jeszcze możemy poprawić i jedziemy, zapewnić sobie awans na mistrzostwa świata - zapewniała Płaczek. Rewanż w Prisztinie zostanie rozegran już 12 kwietnia. Przez to "Biało-Czerwone" Wielkanoc spędzą na zgrupowaniu. - W Wielki Piątek mamy lekką regenerację, na pewno będziemy też analizować ten mecz. Zostajemy w Szczyrku, mamy tam kilka dni treningów, a we wtorek rano lecimy do Kosowa - opowiedziała o "świątecznych" planach kadry jedna z bohaterek starcia w Bielsku-Białej. Czytaj także: Polki walczą o igrzyska. Muszą zrobić pierwszy krok