Płoccy "Nafciarze" mieli kapitalną końcówkę roku, mimo ciągnących się za nimi kłopotów kadrowych: wygrali pewnie w Celje 25:20, sensacyjnie rozbili w Orlen Arenie Telekom Veszprem 37:30, do tego pokonali w prestiżowym spotkaniu na wyjeździe Industrię Kielce. Czy można było żałować, że na kolejny mecz o taką stawkę musieli czekać dwa miesiące? Niekoniecznie, zdążył się wyleczyć Leon Šušnja, wrócili pozostali zawodnicy, trener Xavier Sabate miał wreszcie pełen komfort. Problem był tylko jeden: przyszło im grać na wyjeździe z klubowym mistrzem Europy i świata. Bo SC Magdeburg to top topów - zespół, który nie przegrał od 21 września, wtedy sposób na niego znalazła Barcelona. Po mistrzostwach Europy drużyna Benneta Wiegerta też gra znakomicie, wysoko pokonała na wyjeździe choćby THW Kiel, właściwie pozbawiając rywali na obronę mistrzostwa kraju. Miha Zarabec czarował na środku, trafił z dystansu Tin Lucin. Hit w Magdeburgu zaczął się sensacyjnie Tymczasem Wisła zaczęła to spotkanie bardzo obiecująco - zwłaszcza w ataku. Do 10. minuty każda akcja wicemistrzów Polski kończyła się bramką, czasem nie układały się one jakoś idealnie, ale zawsze Sergey Hernandez wyciągał piłkę z siatki. Imponował zwłaszcza Tin Lučin - Chorwat ma za sobą przeciętne mistrzostwa Europy, ale w klubie wrócił do świetnej dyspozycji. Znakomicie współpracował z rozgrywającym, bo to Miha Zarabec napędzał każdą akcję gości, dużo przy tym widział. A gdy trzeba było, sam huknął w okienko. W obronie tak idealnie początkowo nie było, sposób na płockich defensorów miał zwłaszcza Felix Claar, ale też i dość szybko na wysoki poziom wskoczył w bramce Marcel Jastrzębski. A wiślacy prowadzili od początku - pierwsze cztery bramki rzucił dla nich Lučin, dwie kolejne jego rodak Lovro Mihić. Kibice w Magdeburgu musieli być zaskoczeni takim obrotem spraw, wicemistrzowie Niemiec - zapewne także. Starali się przyspieszać swoja akcje w ataku, byle tylko płocczanie nie zdążyli dokonać zmian w obronie. Bo gdy zdążyli, to później bronili kapitalnie. Leon Šušnja i Mirsad Terzić stanowili zaporę trudną do przejścia, ale wiele dobrego czynili też inni zawodnicy, choćby Tomáš Piroch czy Przemysław Krajewski. Dopiero w 20. minucie był pierwszy remis, gdy Jastrzębskiego pokonał Ómar Ingi Magnusson. Wicemistrzowie Polski byli w stanie przetrwać wyjątkowo trudne okresy, jak choćby w 24. minucie, gdy tuż po sobie kary dwóch minut za uderzenia rywali w głowę dostali Piroch i Šušnja. Stracili tylko jedną bramkę, nie dali rywalom nawet objąć prowadzenia. A za chwilę znów mieli dwie bramki zaliczki, kapitalną dyspozycję rzutową podtrzymywał Lučin. To on zdobył połowę z 14 bramek drużyny - pozwolił Orlenowi Wiśle prowadzić 14:13. Szkoda tylko, że na trzy sekundy przed końcem nie popisały się siostry Charlotte i Julie Bonaventura, prowadzące to spotkanie. Uznały, że wyskakujący do rzutu Gergő Fazekas celowo uderzył w twarz broniącego Magnusa Saugstrupa, co samo w sobie było karkołomne. Pokazały reprezentantowi Węgier czerwoną kartkę, 20-latek nie mógł w to uwierzyć. Całkowita zmiana ról po przerwie. Wicemistrzowie Polski zgubili rytm, obrona już nie funkcjonowała Może miało to wpływ na zespół z Płocka, bo drugą część zaczął źle. Zatrzymany został Dmitrij Żytnikow, za chwilę Mihić, a mistrzowie Magdeburga dwa razy trafili. Pierwszy raz prowadzili w tym spotkaniu. "Nafciarze" zepsuli cztery pierwsze akcje, jedynie Jastrzębski dał jakiś pozytywny sygnał w bramce, broniąc kolejny rzut karny Magnussona. Gdy jednak Tim Hornke podwyższył ze skrzydła na 16:14, nie wytrzymał Xavier Sabate, trener gości poprosił o przerwę. W pierwszej połowie nie musiał tego robić, jego zespół grał jak z nut, czas wziął dopiero taktycznie, w ostatniej minucie. Niemoc w ataku przerwał dopiero w siódmej minucie po przerwie Piroch. Sytuacja wyglądała już jednak nieciekawie, "Gladiatorzy" mieli trzy bramki przewagi, a to już sporo. Radzili sobie z płocką defensywą, ta nie była już tak skuteczna jak przed przerwą. I nawet gdy wicemistrzowie Polski zaczęli w końcu trafiać raz za razem, stale mieli dwie albo trzy bramki straty. A gdy zaczął się ostatni kwadrans, gospodarze odskoczyli na 23:19. Powoli jasne stawało się, że dla gości nie ma już właściwie nadziei. Brakowało Fazekasa, który dawał jakąś opcję w ataku Zarabecowi, kiepsko grał Żytnikow, odcięte były skrzydła. Na dodatek świetnie zaczął bronić Nikola Portner - to był właściwie gwóźdź do trumny Orlenu Wisły. Gospodarze na 9 minut przed końcem mieli już sześć bramek zaliczki, Sabate próbował jeszcze coś zmienić grą w siedmiu na sześciu w ataku. Niewiele to jednak zmieniło, Magdeburg miał już wszystko pod kontrolę. I wygrał 28:22. To 30. mecz z rzędu bez porażki wicemistrza Niemiec - trener tej drużyny Bennet Wiegert ma coraz dłuższą brodę, ale jest przesądny - nie goli jej, dopóki jego zespół nie schodzi z boiska na tarczy. Zobacz tabele obu grup Ligi Mistrzów! SC Magdeburg - Orlen Wisła Płock 28:22 (13:14) SC Magdeburg: Hernandez (3/16 - 19 proc.), Portner (6/15 - 40 proc.) - Meister, Chrapkowski, Musche, Claar 5, Petterson, Magnusson 5, Hornke 6, Weber 3, Lagergren, Mertens 6, Saugstrup 1, O'Sullivan, Damgaard 1, Bergendahl 1. Kary: 2 minuty. Rzuty karne: 4/7. Orlen Wisła: Jastrzębski (8/29 - 28 proc.), Alilović (2/8 - 25 proc.) - Daszek 1, Zarabec 2, Lučin 8, Piroch 2, Serdio 1, Šušnja 1, Fazekas 1, Krajewski, Perez, Terzić, Dawydzik, Mihić 5, Mindegia, Żytnikow 1. Kary: 12 minut. Rzuty karne: 4/4.