Wybiera się Pan do Kolonii na Final Four Ligi Mistrzów z udziałem Vive Tauronu Kielce? Bogdan Wenta: - Prawdopodobnie tak. Oczywiście bardzo chciałbym. Jako Parlament Europejski mamy zaplanowane kontakty z Europejską Federacją Piłki Ręcznej (EHF). Chcemy z nią współpracować na podobnych zasadach jak z UEFA zarządzaną przez pana Platiniego. Podobne kroki są podejmowane z prezesem EHF, więc może dojdzie do takiego spotkania właśnie w Kolonii w czasie Final Four. Jaką współpracę z EHF ma pan na myśli? - Tu chodzi o możliwość współpracy z federacjami w zakresie promocji dyscypliny, jej rozwoju, ale także szukania możliwości do wykorzystania tej dyscypliny sportu w celach edukacyjnych. A jakie są pana wrażenia po awansie Vive do Final Four? - Byłem na meczu z Vardarem. I obejrzałem go na spokojnie. Z perspektywy byłego trenera, z boku, oceniam to spotkanie właśnie jako spokojne, może końcowe minuty troszkę chaotyczne, ale bardziej dlatego, że wtedy patrzy się na zegar, bo awans jest już w zasięgu ręki. Mam wrażenie, że ludzie na trybunach zapominali o tych dwóch bramkach przewagi z pierwszego, wyjazdowego meczu. Zespół dowiózł to bardzo bezpiecznie mimo pewnych błędów i myślę, że dość suwerennie awansował do Final Four. No i mamy deja vu. Tak jak dwa lata temu, kiedy był pan trenerem Vive, również i tym razem przyjdzie walczyć o finał z legendarną Barceloną... - Niech pan zwróci uwagę, że to będzie dopiero za miesiąc. Jeszcze dużo się wydarzy. Na razie są tylko emocje. Oba zespoły czekają rozgrywki w ligach polskiej i hiszpańskiej. Do tego dochodzi forma dnia. Wszystko rozstrzygnie się w ostatnią sobotę maja w Kolonii. Ja mam nadzieję, że następnego dnia będziemy siedzieć w tamtejszej hali do ostatniego gwizdka w turnieju finałowym. A jak ocenia pan szansę kielczan w starciu z Barceloną? - Odpowiedź jest prosta - 50 na 50. W Final Four grają cztery zespoły, które przeszły różną drogę do tego turnieju. Jedni mówią "ten miał lepszą grupę, tamten trudniejszą". Tymczasem teraz to jest nieważne. Każdy klub osiągnął cel, który wcześniej planował. Jest w tym miejscu, w którym chciał być, czyli w półfinale. 30 maja każdy będzie miał równe szanse i nie wolno patrzeć tylko i wyłącznie z perspektywy osiągniętych wcześniej wyników czy drogi do Final Four. Mam nadzieję, że ten jeden procent więcej będzie po stronie Vive. Ma pan z kim w Brukseli porozmawiać o piłce ręcznej? - Jak najbardziej, przede wszystkim ze strony Chorwatów czy Słoweńców. Sporo osób interesujących się tą dyscypliną jest także z Hiszpanii. Spotykam tam też moich dawnych, nie chcę mówić kolegów, ale ludzi, którzy byli związani z hiszpańską kulturą fizyczną w czasach, kiedy występowałem w tym kraju. Teraz zasiadają w Parlamencie Europejskim. Okazało się, że spotkaliśmy się po wielu latach i znajomości się odnowiły. Działa pan na rzecz większej popularności piłki ręcznej w Europie? W Polsce, kiedy występował pan w zupełnie innej roli, to się panu udało. - Piłka ręczna w innych krajach jest sportem często bardzo mocno uzupełniającym aktywność fizyczną mieszkańców. Spójrzmy na dane statystyczne Danii, gdzie na około pięć milionów ludzi ponad 500 tys. uprawia tę dyscyplinę, mowa o dziewczętach, chłopcach, dorosłych. W Hiszpanii może mniej, ale we Francji ponad 300 tys., w Niemczech 900 tys., więc paradoksalnie, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców Polski, ten poziom procentowy osób aktywnie uprawiających handball jest u nas bardzo niski. W Niemczech olbrzymia popularność wynika m.in. z długich tradycji, szczególnie w mniejszych miejscowościach. Podobnie trochę jak w Kielcach, gdzie klub też jest przykładem tych tradycji. Rozmawiamy w hali przy ul Krakowskiej, gdzie ja debiutowałem w meczu jeszcze przeciw Związkowi Radzieckiemu. To była połowa lat 80. Zwróćmy jednak uwagę jak wiele się zmieniło. Dziś dużo nowsza od tej, Hala Legionów, gdzie teraz gra Vive, jest już za mała. To pokazuje rozwój tej dyscypliny, ale głównie w tym regionie. Gdzie indziej wygląda to zupełnie inaczej. W innych europejskich krajach piłka ręczna ma bardzo mocne podłoże, przede wszystkim edukacyjne. Rozmawiał: Marek Klapa