Drugi turniejowy mecz i drugi remis, ale też drugie zwycięstwo w rzutach karnych. Ale jakże różne nastroje, bo w piątek "Biało-Czerwoni" zremisowali z niebędącą nigdy handballową potęgą Japonią, za to w sobotę mierzyli się z rywalem, powiedzmy, ze swojego poziomu, a może nawet ciut lepszym. Tym razem jednak miło się oglądało mecz od początku, bo drużyna Piotra Przybeckiego przewyższała Rumunów w każdym elemencie. Porządnie dograne akcje w ataku, bardzo dobra, aktywna obrona i wyborny Mateusz Kornecki między słupkami - 5 obron w 14 minut, w tym jedno sam na sam. Szkoda jedynie, że po kwadransie prowadziliśmy tylko 5:1. Na pierwszego gola Rumuni czekali do 11. minuty, a na pierwszego z gry, bo tamten był z karnego, jeszcze kolejne pięć minut. Po tym dobrym kwadransie rywale się obudzili i nasza sytuacja się skomplikowała. Proste błędy, luki w obronie i znów potwierdziła się rzecz w piłce ręcznej oczywista - cztery gole przewagi to nic. Już do przerwy Rumuni wyszli na prowadzenie 10:9, a zaraz po przerwie powiększyli je do... czterech goli (9:13). Ale mimo takiego obrotu meczu, gra "Biało-Czerwonych" nie była anemiczna, niedbała, chaotyczna. Raczej można było dostrzec, że zespół wiedział co gra, co przygotowywał, realizował zagrywki trenera, zawodnicy w miarę wiedzieli co mają robić. Oczywistym było, że nie wszystko im wychodziło, zdarzały się błędy i proste i głupie, ale taki mamy klimat w kadrze, że musimy wybaczać jej więcej niż byśmy chcieli, a zawodników trzeba raczej motywować, niż wytykać błędy. Dlatego można być zadowolonym także z drugiej połowy, bo choć tutaj błędów było więcej, to były też i zrywy, i odrabianie strat (skuteczne!) i gra mentalnie trudna, bo na styku przez prawie 25 minut, w dodatku częściej w sytuacji goniącego niż gonionego. Świetnie spisał się w drugiej połowie Michał Daszek. Najbardziej doświadczony zawodnik reprezentacji niemal w pojedynkę odrobił stratę z początku drugiej połowy i w 37. był remis po 13. I potem dwa gole dla Rumunii - i remis. I tak aż do 56 minuty, gdy z remisu Polacy wyszli na prowadzenie i w swoim stylu je stracili. Remis 24:24 i znów rzuty karne, które tak jak dzień wcześniej lepiej rzucali i lepiej bronili Polacy, którzy wygrali turniej. lech