Już na tydzień przed finałowym turniejem Pucharu Polski z kieleckiego obozu dochodziły głosy, że wszystkie siły zostaną rzucone na Magdeburg. To w Niemczech mistrzowie Polski walczyli w środę o trzeci z rzędu awans do Final 4 Ligi Mistrzów, stoczyli z obrońcą tytułu pojedynek, który będzie pewnie wspominany długimi latami. Mogli uzyskać "zwycięski remis" na dwie sekundy przed końcem, ale szansę zabrali im sędziowie. A później Alex Dujszebajew zmarnował rzut karny, który miał dać awans. I to się zemściło. Do Polski wrócili więc zmęczeni, przygnębieni, a tu już po trzech i czterech dniach przyszło im grać dwa spotkania w Pucharze Polski. To drugie, prestiżowe, z Orlenem Wisłą - wicemistrzem kraju, pałającym chęcią rewanżu za nieco wstydliwą przegraną w swojej hali półtora miesiąca temu. Świetny początek Industrii, podeszli do finału poważnie. Wszystko zmienił Michał Daszek Można się było zastanawiać, jak Industria wytrzyma taki maraton, zwłaszcza, że akurat regulamin rozgrywek w Orlen Pucharze Polski jej nie sprzyja - tu przez cały czas na parkiecie musi być dwóch Polaków. A gdy kontuzjowani są: Szymon Sićko, Michał Olejniczak i Tomasz Gębala - ciężko o sprawne regulowanie zmianami. Trener kielczan Tałant Dujszebajew wystawił więc w pierwszym składzie Andreasa Wolffa, ale jeszcze przed upływem kwadransa gry musiał wstawić w jego miejsce Miłosza Wałacha. Nie dlatego, że Niemiec bronił źle, choć spisywał się przeciętnie, ale potrzebne było miejsce dla obcokrajowca w polu. Pierwszą bramkę zdobyli płocczanie, ale później czterema golami odpowiedzieli gracze z Kielc. Wszystko zależało od Alexa Dujszebajewa, on rozdzielał piłkę, tworzył przewagę - to wszystko pokazywał przecież w Lidze Mistrzów. Koncert mistrzów Polski nie trwał jednak długo, przerwał go Michał Daszek. Bohater grudniowego starcia tych drużyn kapitalnie pełnił rolę prawego rozgrywającego, wykorzystywał fakt, że rywale jednego gracza ustawiali wyżej i atakował jeden na jednego. Mijał Igora Karačicia jak chciał, zaczął swój koncert. A gdy obok niego pojawił się Gergő Fazekas, obaj popisywali się tego typu akcjami. Płocczanie wychodzili z wielkich opresji, jak choćby z sytuacji, gdy dwie kary jednocześnie dostał Mirsad Terzić - pierwszą za faul, drugą za krytykowanie decyzji arbitrów. A mimo to Industrii nie udało się odskoczyć, mało tego - wcale nie była lepsza. Katastrofa mistrzów Polski, 10 fatalnych minut. I koncert Orlenu Wisły Koszmar drużyny Dujszebajewa miał jednak dopiero nadejść. Gdy w 20. minucie rzut karny wykorzystał Arkadiusz Moryto, trafił na 10:10. Kolejnych pięć bramek zdobyli "Nafciarze" - wzmocnili defensywę, świetnie grał Daszek, swoje dodał Przemysław Krajewski, specjalista od przechwytów. Kielczanie byli kompletnie pogubieni, popełniali błędy, jakie nie zdarzają się juniorom. Choćby Moryto, który po faulu na sobie, położył piłkę na ziemi, zamiast podać ją koledze. I skorzystał Abel Serdio, pobiegł sam na bramkę Kielc, mógł trafić na 16:10, ale rzucił w słupek. Mistrzowie Polski przełamali jeszcze niemoc, 11. bramkę dorzucił Alex Dujszebajew. Nie zmieniało to jednak ogólnej sytuacji - "Nafciarze" mieli w połowie meczu o cztery trafienia więcej. Świetna obrona "Nafciarzy", ale i dwa głupkowate faule. Czerwone kartki dla środkowych obrońców Na początku drugiej połowy oba zespoły grały "gol za gol", co sprzyjało płocczanom. Tyle że w ich zespole wygłupił się Leon Šušnja - podstawowy obrońca, który dobrze trzymał środek pola. Zupełnie niepotrzebnie wystawił łokieć w kierunku Thrastarsona, praktycznie znokautował Islandczyka. Decyzja mogła być jedna - czerwona kartka. Minęła chwila i to samo zrobił Kirył Samoiła - uderzył Thrastarsona prosto w twarz. Kolejna czerwona kartka, ale powinna się z nią wiązać kilkumeczowa dyskwalifikacja. Wtedy Orlen Wisła miał pięć bramek przewagi (20:15), do końca meczu zostało jeszcze ponad 21 minut. Tyle że kielczanie też gubili się w ataku, wyraźnie brakowało im szybkości. I sił, to też postępowało z każdą minutą. Z tym zaś przeważnie wiąże się jeszcze nieskuteczność, tak było i dzisiaj. Gdy zaś jeszcze z boiska, po trzeciej karze dwóch minut, wyleciał Arciom Karaliok, wszystko było już praktycznie jasne. Tylko cud mógł uratować kielczan. O cudzie nie było mowy, chyba że tak można nazwać fenomenalną postawę w bramce Mirko Alilovicia. Doświadczony i utytułowany Chorwat, były wicemistrz świata, wielokrotnie zawodził, ale ta druga połowa była jego popisem. Do tego wciąż koncertowo grał Michał Daszek, też coraz brutalniej traktowany przez kielczan. W 49. minucie zdobył swoją DZIESIĄTĄ bramkę w meczu, a przecież po chwili szósty rzut karny, na sześć, wykorzystał Tin Lučin. Przeciwko Wolffowi, który tak dobrze bronił "siódemki" w Magdeburgu. A na siódmą wszedł Wałach - on też nie zatrzymał reprezentanta Chorwacji. Było 27:17 i 52. minuta meczu. Losy Pucharu Polski zostały przesądzone. Orlen Wisła Płock - Industria Kielce 29:20 (15:11) Orlen Wisła: Alilović, Jastrzebski - Zarabec 2, Mindegia, Piroch, Daszek 11, Lučin 8, Dawydzik 2, Fazekas 1, Krajewski 3, Serdio 2, Šušnja, Terzić, Samoiła, Sroczyk, Mihić. Kary: 12 minut. Rzuty karne: 7/7. Industria: Wolff, Wałach, Mestrić - Moryto 3, Tournat 4, Kounkoud, D. Dujszebajew 1, A. Dujszebajew 2, Wiaderny, Nahi 2, Paczkowski, Surgiel 2, Thrastarson 2, Karaliok 3, Karacić 1. Kary: 18 minut. Rzuty karne: 2/2.