Andrzej Grupa, Interia: Kto jest pana faworytem w finale Ligi Mistrzów? Patryk Rombel, trener reprezentacji Polski: Zawsze w moim przypadku jest tak, ze będę trzymał kciuki i widział faworyta w polskim zespole, jeśli taki gra w danym meczu. Na tym poziomie, finału Ligi Mistrzów, wypatrywanie faworyta jest jednak zbędne, ciężko w ogóle takiego wskazać. Łatwiej wskazać tego, za którym jest się całym sercem, I ja takiego mam. Dwa zwycięstwa mistrza Polski nad Barceloną w fazie grupowej będą miały dzisiaj duże znacznie? - Myślę, że nie, bo Final4 to zupełnie odrębna historia, która często pisze niespodziewane scenariusze. To dodaje tylko smaku tej rywalizacji, ciekawie się o takich faktach pisze i dyskutuje. W samym meczu decydować będą jednak inne kwestie, niuanse taktyczne, a nie historia. Mówi się, że w takich meczach zespołów z topu decyduje dyspozycja dnia. Odniosłem wrażenie, że w sobotę Vive i Barcelona wygrały swoje mecze, bo były po prostu lepsze sportowo. - W pierwszej połowie meczu Łomży Vive z Veszprem dużą różnicę zrobił Rodrigo Corrales, który w 20 minut odbił chyba 10 piłek. To rzadki widok i właśnie dyspozycja bramkarza odegrała wielką różnicę. W drugiej było już więcej spokoju, presja rosła na Veszprem z każdą minutą, a oni tego nie udźwignęli. I to cieszyło chyba wszystkich w Polsce, włącznie ze mną. Czytaj też: Historia Tałanta Dujszebajewa: mógł wylądować w armii pod chińską granicą. To go uratowało Jakie atuty jednych i drugich mogą być kluczowe w finale? - Jeśli nie mówimy o tej niedalekiej przeszłości i meczach z fazy grupowej, które wygrało Vive, to może fakt, że w Kielcach znacznie dłużej pracuje Tałant Dujszebajew. Trener Ortega jest pierwszy rok z Barceloną, to świetny fachowiec, ale jednak stosunkowo od niedawna jest z tymi zawodnikami. Znajomość graczy i wspólna historia, którą dotąd napisali, stawia lekki plusik po stronie Kielc. Barcelona to oczywiście konstelacja gwiazd, ale takie znajdziemy i po polskiej stronie. Szukanie plusów w tej rywalizacji jest działaniem trochę na siłę, łatwiej tu znaleźć znaki równości. Choć każdy może tego próbować. To będzie starcie dwóch supersnajperów i prawoskrzydłowych: Arkadiusza Moryty i Aleixa Gomeza? - Bardziej korespondencyjne, dla kibiców. Biegają jednak po przeciwnych stronach boiska, a takie liczby zdobytych bramek to smaczek dla kibiców, dziennikarzy i ekspertów. Obaj weszli na nieprawdopodobny poziom i udowodnili to w półfinałach. Bardziej tu patrzę na pojedynek trenerów, na te niuanse taktyczne, które przygotują. Tu będę szukał też rzeczy dla siebie. W sobotę na boisku było pięciu reprezentantów Polski, brakowało tylko tego, który w pana kadrze miałby rozgrywać piłkę, czyli Michała Olejniczaka. Nie jest pan trochę zawiedziony? - Kiedyś już mówiłem, że cieszę się, iż odgrywają coraz większą rolę w mocnych klubach. Szymon Sićko w zeszłym roku spędzał mało czasu na boisku, teraz wchodzi już często i nawet jak mu nie idzie, tak jak w pierwszej połowie, to potrafi się przełamać. A to też walczenie z presją, nabieranie obycia na najwyższym poziomie. Podobnie jest z Mateuszem Korneckim, Arek Moryto gra tak od lat. Michał ma mało minut, ale trzeba pamiętać, że też miał dobre momenty we wcześniejszych spotkaniach z Flensburgiem czy Veszpremem. Szkoda, że w sobotę nie znalazł się w meczowej kadrze, bo jego występ też miałby pozytywne znaczenie dla reprezentacji. Liczę, ze wkrótce będzie z tym lepiej. Rozmawiał Andrzej Grupa