Tomasz Gębala smakuje piłki ręcznej na innych kontynentach. "Fajnie to przeżyć"
Tomasz Gębala po rozwiązaniu umowy z Industrią Kielce wybrał zaskakujący kierunek dalszej przygody z piłką ręczną. Na kilka tygodni dołączył do kuwejckiego Al Kuwait Kaifan. Później przeniósł się do egipskiego Al-Ahly Kair, z którym zagrał w klubowych mistrzostwach świata, a niebawem rozpocznie grę… o kolejny tytuł tej jesieni.

Po rozstaniu z Industrią Kielce długo pozostawałeś bez klubu. Trenowałeś z PGE Wybrzeżem Gdańsk. Wiemy, że miałeś kilka ofert, ale wybrałeś tę najbardziej egzotyczną. Dlaczego zdecydowałeś się na grę w Kuwejcie?
Tomasz Gębala: Potraktowałem to przede wszystkim jako przygodę. Kiedy rozwiązałem kontrakt z Kielcami, potrzebowałem przerwy. W czerwcu byłem bardzo zrażony do piłki ręcznej, odciąłem się od niej. Nic nie sprawiało wrażenia, że to jest coś, czego chcę. Szukałem opcji, aby przeżyć coś innego. Potrzebowałem chwili, aby nie iść w ten sam, znany reżim. Teraz mogę zasmakować, jak wygląda piłka ręczna na innym kontynencie, jak wygląda sport w dalekim zakątku świata. Stykam się z inną mentalnością, z innym spojrzeniem na życie.
W Kuwejcie obok treningów i meczów miałeś okazję odkryć nowe miejsca?
- Jako sportowiec podróżuje po hotelach, ale nie poznaje tych miejsc. Teraz mogłem zetknąć się z tamtejszą kulturą. Chłopaki z drużyny często zabierali mnie na miasto, opowiadali o historii danych miejsc. Miałem przyjemność być w kawiarni kuwejckiej. Tutaj jest zdecydowanie więcej rezydentów od rdzennych mieszkańców. Zabrali mnie na jakieś targowisko, weszliśmy bardzo głęboko i tam podali dopiero kawę. Tego nie spotyka się codziennie. Tam nie ma turystów. Fajnie to przeżyć, być blisko.
W poprzednim sezonie prezentowałeś bardzo dobrą formę, dostawałeś również zdecydowanie więcej minut w ataku niż w poprzednich sezonach. Naprawdę nie dostałeś żadnej konkretnej oferty z dobrego, europejskiego klubu?
- Miałem kilka propozycji. Nie czułem czegoś, co mogłoby mnie przyciągnąć w dane miejsca. Oferty były ciekawe, ale nie było takiej wyjątkowej. Jak wspomniałem, zadawałem sobie pytanie, po co mi to wszystko. Rozmawialiśmy kilka tygodni temu i przyznałem ci, że mogę skończyć karierę. Tak czułem, zastanawiam się, czy dalej chcę to robić. Pojechałem w takie miejsce, gdzie mogę od tego odpocząć i zobaczyć, czy zatęsknię za tym wszystkim.
Jak wygląda piłka ręczna w Kuwejcie?
- Jeśli chodzi o poziom, to Kuwejt chce wrócić do światowej piłki ręcznej. Próbują wielu rzeczy. Inwestują bardzo dużo w reprezentację. Do 8 października gra liga kuwejcka, a później zbierają się już na kadrę i trenują. Mocno inspirują się Katarem. Chcą rozwijać swoich zawodników. W lidze można mieć tylko trzech międzynarodowych zawodników w kadrze i dwóch na boisku. Państwo idzie w rozwój sportu. Nie są w tyle za innymi krajami arabskimi, ale są jeszcze mniej otwarci.
Z Al Kuwait sięgnąłeś po mistrzostwo krajów arabskich, jak wyglądał ten turniej?
- Od strony sportowej był bardzo ciekawy. Podejście do piłki ręcznej w Kuwejcie i innych krajach Zatoki Perskiej jest zupełnie inne. Oni bardzo mocno skupiają się na rzucie, na umiejętnościach indywidualnych, ale takich widowiskowych. Oni chcą zrobić show, zdobyć ładną bramkę po wkrętce, zaliczyć spektakularne podanie. Pod tym względem są bardzo dobrzy. Jeśli chodzi o taktykę, to jest na niskim poziomie, to leży. To ich nie interesuje.
Jak ty odnajdowałeś się w takiej wesołej piłce ręcznej? Jesteś jednak przyzwyczajony do innego, zorganizowanego handballu.
- W obronie wprowadziłem rygor. Miałem obok siebie też graczy z Europy, więc z nimi grało mi się bardzo dobrze. W zespole byli Victor Ituriza, Frankis Marzo i Vaodan Lipovina. Przed turniejem długo pracowałem z Kuwejtczykami, aby trzymali się podstawowych zasad. Lepiej było, kiedy robili mniej niż więcej. Gorzej było, kiedy wybiegali na przechwyty. Były momenty, kiedy ulegali swojej fantazji. Koniec końców wygraliśmy turniej, więc skończyło się dobrze.
Podczas twojego pobytu w Kuwejcie pojawiła się oferta z Al-Ahly? Z jednym z najbardziej utytułowanych klubów w Afryce zagrałeś czwarte miejsce w IHF Super Globe.
- To było fajne uczucie, bo przy budowaniu składu na IHF Super Globe, pomyśleli o mnie. Musiałem przegadać to z rodziną. Plan był taki, że wyjeżdżam na miesiąc, a później wracam do dzieci. Teraz ciężko to zniosły. Uznaliśmy, że warto, abym tam pojechał. Będę mógł zagrać również w afrykańskiej Lidze Mistrzów. Za kilka dni rozpocznie się turniej w Casablance.
Klubowe mistrzostwa świata to zupełnie inny poziom, bo mogłeś zagrać przeciwko ścisłej europejskiej czołówce: z Veszprem, Barceloną i Magdeburgiem. Zatęskniłeś rywalizacją na najwyższym poziomie. Może to wskazało drogę na najbliższą przyszłość i dalszą grę?
- Jeszcze te kwestie mi się nie rozwiązały. Na pewno będę miał czas. Z tymi zespołami grało mi się bardzo fajnie. Znów musiałem zmierzyć się z Diką Memem, Nedimem Remilim, czy Ivanem Matrinoviciem. To było moje pierwsze, poważne granie po dłuższym czasie. Byłem ciekawy, jak wypadnę. Mimo paru niedociągnięć, które wynikały właśnie z braku takich meczów, to uważam, że dalej jestem w stanie grać na tym poziomie. Co będzie dalej, to zobaczę. Teraz jesteśmy już w Casablance. Za kilka dni zaczynamy granie. Po turnieju wracam do Polski. Będę miał chwilę przerwy, bo po Super Globe muszę odczekać miesiąc przed podpisaniem umowy z kolejnym klubem.
Masz na stole sporo ofert? Czy jest szansa, że niebawem możemy zobaczyć cię w rozgrywkach ORLEN Superligi?
- Jeśli podpiszę kontrakt, to już w klubie, w który zostanę co najmniej do końca sezonu. Na ten moment mam kilka propozycji. Niektóre są luźniejsze. Sprawdzam, jak wygląda dany projekt. Niektóre rozmowy może są bardziej zaawansowane. Zobaczę, co będzie dalej. To muszę przegadać z rodziną na miejscu. To decyzja, która ich mocno dosięgnie. Nie jestem młodym zawodnikiem, który decyduje sam za siebie. Ten wybór wpływa też na moją żonę, syna i córeczkę. Jeśli chodzi o ORLEN Superligę, to na ten moment raczej nie ma takiej możliwości.
Ale będąc daleko, ta ochota na grę w piłkę ręczną dalej rośnie?
- Trochę chciałem uciec od polskiej piłki ręcznej, a na obu dotychczasowych turniejach trafiałem na Polaków. Sędziowie od nas prowadzili finał w Kuwejcie. Podczas Super Globe delegatem była Joanna Brehmer. Przeprowadziliśmy bardzo miłą rozmowę. Fajnie jest grać na wysokim poziomie, ale to musi mieć ręce i nogi. Na pewno mogę powiedzieć, że podczas tego wyjazdu zatęskniłem za Polską, jako moim domem. Wyjeżdżając za granice, kiedy nie jedzie się na chwilę do kurortu, tylko jest się tutaj na dłużej i poznaje się codzienne życie, to człowiek rozumie, że u nas nie mamy się czego wstydzić, a z wielu aspektów możemy być dumni. Teraz bardzo mocno tęsknie za domem.
Jako czynny zawodnik otworzyłeś razem z żoną fundację Vincit. Przejęliście organizację Małej Ligi Piłki Ręcznej, a więc jednego z największych handballowych turniejów dla dzieci i młodzieży. Te rozgrywki będą dalej kontynuowane, nawet jeśli opuściłeś już Świętokrzyskie?
- Wszystko będzie okej. Mamy plan. Niebawem ruszymy z komunikacją. Wyciągamy wnioski z poprzednich lat, z naszych błędów. Chcemy rozwijać te rozgrywki. Ten turniej nie może zniknąć. Jest bardzo duży odzew. Nie brakuje pytań, co dalej. Ona dalej będzie w Kielcach. Teraz mamy większe wyzwanie organizacyjne. Pewnie będę potrzebował jeszcze jednej osoby na miejscu. Dalej idziemy naszym schematem. Jesienią zagrają szkoły ponadpodstawowe, a wiosną podstawowe.
A masz plany, aby ruszyć, być może z innymi turniejami, aktywnościami w Polskę?
- Mam pewien projekt. To zupełnie inna konwencja. Pomysł narodził się w wakacje. Nie chcę jeszcze mówić, co to jest. Koncepcja to jedno, a wykonanie to drugie. Chciałbym wyjść w Polskę z kolejnymi inicjatywami. Nie mogę pominąć innych kroków. Najpierw muszę bardzo dobrze ogarnąć Małą Ligę, aby ona dobrze funkcjonowała, żeby nie została zaniedbana. Efektem naszej pracy jest to, że w tych rozgrywkach mamy zapisane już dwa dodatkowe zespoły szkół ponadpodstawowych, co jest wyjątkowe. To kolejny wzrost w szkołach ponadpodstawowych. Mam pomysły na następne turnieje i rozwój fundacji. Jeśli mi się uda, to może zobaczymy coś w nowym roku kalendarzowym.
To na zamknięcie. W przyszłą niedzielę pierwszy ligowy mecz na linii Industria Kielce - ORLEN Wisła Płock. Jakie masz przeczucia przed tym starciem? Znajdujesz, aby śledzić to co dzieje się w tych drużynach?
- Internet sprawia, że świat staje się mniejszy. Nie powiem, że wszystko wiem. To nie jest tak, że czytam wszystkie artykuły i wywiady. Na tym polega też mój odpoczynek od piłki ręcznej. Treści wyświetlają mi się w mediach społecznościowych. Mecze Kielc z Płockiem rządzą się innymi prawami. To przede wszystkim walka sercem. Nie można się niczego spodziewać. Rzadko kiedy te spotkania nie rozgrywają się w ostatnich 10 minutach. Tam może wydarzyć się wszystko. Jeśli ktoś nie ma przewagi plus pięć, to wszystko jest możliwe. To będzie kolejne wyrównane starcie.
Rozmawiał Damian Wysocki











