Pytanie, które najczęściej ostatnio zadawali panu dziennikarze, od ponad tygodnia jest już nieaktualne. Przedłużył pan umowę ze Związkiem Piłki Ręcznej w Polsce o kolejne cztery lata na prowadzenie reprezentacji. Dosyć długo trwało dopełnienie tych formalności? Tałant Dujszebajew (trener reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych i Vive Tauronu Kielce): To, kiedy podpiszę umowę nie miało żadnego znaczenia, w sytuacji kiedy obie strony chciały tego samego. Jestem bardzo zadowolony, że prezes Kraśnicki i cały zarząd związku wspierają mnie cały czas. Wierzą w to, co robię. Mam długofalowy plan na te cztery lata. Chodzi nie tylko o przyszłoroczne mistrzostwa świata, czy mistrzostwa Europy w 2018 roku. Musimy zrobić taki plan, który da nam możliwość awansu na igrzyska olimpijskie w Tokio. Chcemy stworzyć zespół, który walczyłby tam o medale. To będzie oczywiście później, ale już dzisiaj musimy zaczynać zmianę generacji, złotej generacji w polskiej piłce ręcznej, która dała wszystkim tyle radości, medali i ogromnych emocji. - Ale teraz musimy zapomnieć o tym. Trzeba sobie uświadomić, że ta zmiana jest konieczna. Ci zawodnicy, którzy będą grali w kadrze w najbliższych latach, może nie jest ich zbyt wielu, ale mają jakość. Tę jakość musimy dopracować. Muszą nabrać doświadczenia, którego im dzisiaj brakuje. Jestem pewny, że na mistrzostwach świata w 2019 roku w Danii i w Niemczech będziemy mieli zespół, który uplasuje się tam w pierwszej siódemce, a to da awans na igrzyska w Tokio. Od spotkań z Rumunią i Serbią w eliminacjach mistrzostw Europy minęło już trochę czasu. Ochłonął pan już po tych meczach na tyle, aby spokojnie przeanalizować te przegrane spotkania? - Oczywiście. Zacząłem już robić zmiany w zespole, ale chciałem, aby doświadczeni zawodnicy pomogli nam jeszcze w tych dwóch meczach. Nie byliśmy w najlepszej formie, widać było zmęczenie po igrzyskach. Chodzi nie tylko o reprezentację, ale i klub. Nie byliśmy w najlepszej dyspozycji zarówno mentalnej, jak i fizycznej. Proszę jednak tego nie traktować jako krytyki. Przegraliśmy dwa mecze, ale z młodych, niedoświadczonych zawodników jestem zadowolony. Mogli nabrać doświadczenia, grając w spotkaniach o tak dużą stawkę. Z Serbią przegraliśmy zasłużenie. W drugim meczu powalczyliśmy, ale mam wątpliwości co do interpretacji niektórych wydarzeń na parkiecie. Moim zdaniem, z Rumunią zagraliśmy już trochę lepiej. Po tych spotkaniach spadła na pan fala krytyki. Bardzo pana zabolały opinie niektórych osób? - Oczywiście, jestem przecież człowiekiem. Nie mówię, że krytyka jest mi obojętna, ale staram się nie słuchać krytyków. Żyję po swojemu, mówię po prostu to, co myślę. Ludzie nie pamiętają, nie rozumieją, co musimy w tej chwili zrobić, w co zainwestować, żeby potem zbierać tego plony. Jak to się mówi: co zasiejesz, to zbierzesz. A my chcemy tylko zbierać. Nie chcemy siać. Zbieraliśmy do tej pory owoce pracy tych trenerów, którzy wyszkolili Tkaczyka, Bieleckiego, braci Jureckich, Lijewskich, Szmala, Jurasika i Siódmiaka. To jest zasługa tych ludzi, to dzięki nim była ta złota era polskiej piłki ręcznej. Teraz musimy znowu zasiać, żeby potem zbierać tego efekty. Jestem bardzo zaskoczony negatywnymi wypowiedziami niektórych osób. Oni chcą komuś zrobić krzywdę. Czy oni naprawdę kochają piłkę ręczną? Krytykowano pana zwłaszcza za, nazwijmy to, starcie z Krzysztofem Łyżwą? - Czytałem niektóre wypowiedzi i nie ukrywam, że wiele z nich po prostu mnie rozbawiło. Ludzie nie rozumieją, co to jest sport. Że niektórzy zawodnicy po raz pierwszy grają na takich imprezach i to jest dla nich ogromny stres. Czasami trzeba ich trochę pobudzić, aby pokonali strach. Nie mam nic do powiedzenia ludziom, którzy chcą tylko komuś zrobić krzywdę. To wszystko, co chciałem powiedzieć na ten temat. Krzysztof Lijewski zrezygnował z gry w kadrze, nad podobnym krokiem zastanawiają się Karol Bielecki i Sławomir Szmal, ikony polskiej reprezentacji. Kiedyś ten moment musiał nadejść? - Jesteśmy wszyscy im wdzięczni za to, co zrobili dla klubu i reprezentacji. Czapki z głów przed nimi. Kiedyś jednak Jordan, Pele czy Maradona też musieli skończyć karierę. Muhammad Ali również. To jest normalne w życiu sportowca. Na każdego przychodzi czas. Ale nie możemy patrzeć na to, co oni zrobili, musimy żyć dniem dzisiejszym i przyszłością. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to zrobimy z braci Gębalów, Przybylskiego, Łyżwy, Daszka, Szymona Sicko, Arkadiusza Moryto, Walczaka przyszłość polskiej piłki ręcznej. Jeśli to nam się uda, to za sześć, siedem lat nikt nie będzie pamiętał o tych, którzy byli wcześniej. Normalna kolej rzeczy. To jest samo życie. Musimy zrobić wszystko, aby ci zawodnicy, którzy zastąpią Lijewskiego, Szmala i Bieleckiego grali na tym samym poziomie. Ale muszą zbierać doświadczenie, by potem walczyć o najwyższe cele. Michał Jurecki to zawodnik, wokół którego będzie pan budował reprezentację na najbliższe lata? - Michał w reprezentacji Polski jest jak Cristiano Ronaldo w Realu i w reprezentacji Portugalii. To jest lider. Ma wszystkie możliwości, aby dograć do igrzysk w Tokio i pomóc w zbudowaniu piłki ręcznej na przyszłość. Czy to Tałant Dujszebajew będzie trenerem reprezentacji, czy ktoś inny, dajcie nam trochę czasu i przede wszystkim spokoju. Każde początki są trudne. Dagur Sigurdsson zaczynał z reprezentacją Niemiec od siódmej lokaty na mistrzostwach świata (w 2015 roku - przyp. red). Mało kto o tym pamięta, bo już rok później zdobył mistrzostwo Europy i brązowy medal olimpijski, a teraz odejdzie. Gudmundssona (trener reprezentacji Danii - przyp. red) wszyscy krytykowali, kiedy na mistrzostwach świata i Europy nie zdobył medalu. Teraz wywalczył złoty medal olimpijski. Wszyscy chcą, żeby został, ale on nie chce. - My nie mamy takich możliwości w piłce ręcznej jak Francja, Niemcy czy Dania. W Polsce, jeśli dobrze pamiętam, piłkę ręczną uprawia mniej niż 26 tysięcy osób, i to licząc kobiety i mężczyzn. We Francji czy w Niemczech piłkę ręczną uprawia ponad milion zawodników i zawodniczek, więc o czym my mówimy. Dajcie nam spokojnie pracować. Chciałbym, aby podobnie było z trenerem żeńskiej reprezentacji, aby też zbudował zespół, który awansuje na igrzyska olimpijskie w Japonii. Nie krytykujcie na samym początku naszej drogi. Dajcie nam w spokoju popracować dwa, trzy lata. Zmiana pokoleniowa jest nieuchronna. Lepiej ją zrobić teraz, niż rok przed igrzyskami? - Jeśli szukałbym dla siebie alibi, żeby mnie nikt nie krytykował, to porozmawiałbym z Krzyśkiem Lijewskim, Sławkiem Szmalem, Adamem Wiśniewskim, Bartkiem Jureckim i Karolem Bieleckim, żeby pojechali jeszcze i zagrali na mistrzostwach świata we Francji. Pewnie zrobilibyśmy lepszy wynik, niż drużyna z Tomkiem Gębalą, Przybylskim i z zawodnikami, którzy jeszcze nie grali na takich imprezach. Ale zawsze powtarzam, że planowanie musi być długofalowe. Mistrzostwa świata po igrzyskach to tylko jedna impreza. To przede wszystkim okazja do grania dla młodych zawodników. - Jako trener klubowy zawsze lubiłem jeździć na pierwsze mistrzostwa świata po igrzyskach, żeby zobaczyć nowych, młodych, utalentowanych chłopaków. Na mistrzostwach świata w 2015 roku już nie było tylu zmian w zespołach, co dwa lata wcześniej. Tak samo będzie w 2019 roku, wszyscy będą szli już na wynik. Dlatego potrzebujemy czasu. Na najbliższych mistrzostwach świata i Europy chcę dać szansę młodym zawodnikom, nawet kosztem lepszego wyniku. Nie mówię, że on musi gorszy, ale takie ryzyko istnieje. Chcę dać tym młodym chłopakom zagrać i zdobyć to doświadczenie. Niech poczują klimat wielkiej imprezy. - Chciałbym teraz wszystkim wytłumaczyć, co daje zdobycie mistrzostwa świata w 2017 roku? To awans na następne mistrzostwa w 2019 roku i nic więcej. Co daje mistrzostwo Europy w 2018 roku? Tylko to, że uczestniczysz w mistrzostwach Europy w 2020 roku. A teraz pytam tych wszystkich krytyków, którzy nie rozumieją, co to jest piłka ręczna. Co dają mistrzostwa świata w 2019 roku? To jest najważniejsze. Pierwsza siódemka awansuje do turniejów kwalifikacyjnych do igrzysk olimpijskich w Tokio. Mistrzostwa w 2020 roku to ostatnia okazja na dwa bilety na kwalifikacje. Tutaj celem jest tylko medal. To będzie okazja, aby tym młodym zawodnikom dać szansę nabrania doświadczenia. Chciałbym, żeby wszyscy to zrozumieli, ale nikt nie rozumie. Tylko wszyscy mówią: wynik, wynik, wynik. My chcemy, jak już powiedziałem, tylko zbierać, zbierać i zbierać. A zbieranie bez inwestycji nie ma żadnego sensu. Z pana słów wynika, że najbliższe mistrzostwa świata i Europy będą poligonem doświadczalnym dla młodych zawodników, aby zaprawili się w bojach i poznali klimat wielkiej imprezy? - Nikt już nie pamięta, że Niemcy, którzy zostali mistrzami Europy w 2016 roku, rok wcześniej na mistrzostwach świata mieli nie grać, ale dostali dziką kartę od IHF (Międzynarodowa Federacja Piłki Ręcznej - przyp. red). Fabian Wiede, Julius Kuhn, Steffen Fath, Paul Drux - z tymi młody zawodnikami Niemcy zajęli wtedy siódme miejsce na mistrzostwach świata. Zdobyli doświadczenie, które pozwoliło im lepiej grać na kolejnych imprezach. Daj Boże, żebyśmy byli mistrzami świata we Francji. Bracia Gębalowie jeszcze pięć miesięcy temu grali w trzeciej lidze niemieckiej. Łyżwa jeszcze rok temu grał w polskiej pierwszej lidze, Przybylski nie zagrał jeszcze tak naprawdę ważnego meczu w reprezentacji Polski, dopiero teraz. Wcześniej grał na turnieju towarzyskim. Bramkarz Morawski, Walczak czy Piechowski, ile razy zagrali w reprezentacji Polski? Muszą gdzieś zdobywać doświadczenie... - Dokładnie. Teraz reprezentacja Polski w piłce gra świetnie, a gdzie występują prawie wszyscy zawodnicy? 75 procent za granicą. Lewandowski gra w Bayernie Monachium. Milik w Neapolu, wielu we Francji. A my jaki mamy wybór? Na dzień dzisiejszy, poza paroma wyjątkami, nie mamy zawodników, którzy grają za granicą. Nie mamy tego poziomu. Wszyscy mnie krytykują, że jestem obcokrajowcem i nie rozumiem mentalności Polaków. Ale to wy nie rozumiecie, co macie. A kiedy mieliśmy tę złotą generację, to wtedy Tkaczyk, Bielecki, bracia Jureccy, Lijewscy, Siódmak - wszyscy grali w najlepszych klubach Bundesligi i byli najlepszymi zawodnikami swoich drużyn. To jest klucz do tego sukcesu, który był udziałem tamtej reprezentacji. - W latach 90-tych w Szwecji była era Magnusa Wislandera, Staffana Olssona, Magnusa Anderssona, Tomasa Svenssona. Wszyscy grali w Bundeslidze, Hiszpanii albo we Francji, a nie w lidze szwedzkiej. Przez kilkanaście lat byli w półfinałach i finałach mistrzostw świata i Europy. Dlatego chciałbym, żebyśmy dali spokój Paczkowskiemu, Przybylskiemu, Gębalom. Niech zdobywają doświadczenie, którego na razie im brakuje. Przed panem ciężka, wyboista droga do igrzysk olimpijskich w Tokio. Widać jednak wyraźnie, że wierzy pan w powodzenie tej misji. - Jestem pewien, że zdążymy. Tylko najpierw muszę mieć więcej cierpliwości. Będę bronił swoich chłopaków. Jeśli już musicie krytykować, to krytykujcie mnie. Jestem do tego przyzwyczajony, ich zastawcie w spokoju. To doświadczenie, którego potrzebują w 2019 roku, muszą zdobywać już teraz. Za trzy lata chcemy być przynajmniej w siódemce, aby mieć szansę gry w turniejach kwalifikacyjnych do igrzysk. To jest dla mnie cel numer jeden. Mam naprawdę dużo energii i chęci do pracy. Ta cała krytyka tylko doda mi sił. Sprawi, że to wszystko mnie podbuduje i będę jeszcze mocniejszy. Oczywiście, że będzie bolała. Jestem przecież człowiekiem, nie maszyną. Ale zachęci mnie do dalszej walki. Taki już jestem. Rozmawiał Janusz Majewski