Wszystko inaczej, czyli co? Inni zawodnicy, inne przygotowania, inna taktyka? Nie wszystko było źle w dotychczasowej pracy Dujszebajewa z kadrą. Osiem miesięcy temu był bogiem, on i jego zespół byli o włos od olimpijskiego finału. Igrzyska w Rio de Janeiro drużyna zaczynała źle, ale forma miała przyjść na najważniejszy mecz turnieju, czyli ćwierćfinał. I przyszła, bo "Biało-czerwoni" pokonali Chorwację, a walkę o finał przegrali po niesamowitym dreszczowcu i dogrywce z późniejszymi mistrzami olimpijskimi, Duńczykami. Dwa miesiące wcześniej Dujszebajew doprowadził pierwszy polski klub do historycznego triumfu w Lidze Mistrzów, powiększając swój dorobek w tej kategorii do trzech zwycięstw w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach. Wtedy Dujszebajew był spoko. Chłopaki grali, wygrywali, przegrywali, ale walczyli. Wywiady z trenerem były w telewizjach, w gazetach i portalach nie związanych nie tylko z piłką ręczną, ale i ze sportem, nawet książkę o nim napisano. Już nie ma "pana Tałanta" Po odpadnięciu z walki o mistrzostwa Europy, po sportowym dramacie całej dyscypliny i rozpoczęciu "siedmiu lat chudych", okazuje się że pluć na trenera można z każdej strony. Już nie ma "pana Tałanta", jest Kirgiz, Mongoł, Kirgizo-Hiszpan, ruski, jeden dyżurny wioskowy mądrala otwiera szampana, a kolejni mówią: nareszcie, w końcu, najwyższy czas. Chorzy z nienawiści i ksenofobii frustraci. Lepszy swój wróg, niż obcy. Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna. Leo Beenhakker, gdy lunęła na niego lawina krytyki, w podobnym stylu powiedział coś tymi słowy: ani nie byłem bogiem jak wygrywaliśmy, ani nie jestem takim gównem, za jakie mnie teraz macie. I to samo idealnie pasuje do obecnej sytuacji Tałanta Dujszebajewa. Wygrał mnóstwo, osiągnął wiele, ma doświadczenia jak mało kto. A nad Wisłą nikt. Ale popełnia błędy, też pewnie dużo, dlatego sam mówi: "wszystko zrobiłbym inaczej". Przyznaje się do błędów, winę bierze na siebie, a zawodników broni z zadziornością pitbula. Jedna z osób związana z kieleckim klubem mówi, że Tałant to taka kwoka: - Gdy coś pójdzie zawodnikom nie tak, to sam ich zadziobie, zakrzyczy, poszarpie. Ale gdy ktokolwiek inny śmie ich zaatakować, to rzuci się do gardła i oko wydziobie, by swoją drużynę chronić. W obronie "stada" Po przegranym meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata w Holandii zamknął się w szatni z drużyną na 20 minut i przez drzwi leciały przekleństwa w połowie języków świata. Gdy wyszedł do czekających dziennikarzy z Polski, powiedział coś w stylu: do zawodników nie mogę mieć pretensji, grali jak umieli. Parę tygodni temu kieleckim dziennikarzom na rutynowej konferencji przed meczem, a tak się złożyło, że akurat po przegranej z Montpellier i odpadnięciu z Ligi Mistrzów, strzelił wykład, że nie życzy sobie by jego zawodników atakować publicznie za złe parkowanie, zwłaszcza w takim momencie. Bo jeden z nich stanął autem na miejscu dla inwalidów i kilka czujnych redakcji ze złośliwą satysfakcją opublikowało zdjęcia kwitując, że "gwiazdy Vive za nic mają przepisy". Oczywiście, przesada, bzdura. Klub powinien delikwentowi dołożyć jeszcze parę euro, żeby na przyszłość rozróżniał znaki znane w całym cywilizowanym świecie. Ale to pokazuje, że w obronie swojego "stada", Dujszebajew potrafi robić rzeczy nieadekwatne, przesadzone czy - tak jak w tym przypadku - wręcz głupie. I możliwe, żeby nie powiedzieć - pewne, podobnie było w pracy z reprezentacją Polski. Z pewnością mógł się pomylić co do niektórych powołań (nawet możemy się domyślać, których, bo widać było komu brakowało kleju w rękach by złapać piłkę), co do wybranej taktyki (czterech środkowych rozgrywających w Mińsku). I co do reakcji, bo z niedowierzaniem oglądaliśmy, jak po blamażu w Mińsku dyskutował z litewskim sędziami. Nie wiemy o czym, ale, znając trenera, raczej nie gratulował im dobrej roboty. A akurat na Białorusi sędziowie się nie wtrącili, ale za to w Płocku pretensji do decyzji chorwackich arbitrów zebrałoby się co nie miara. To nie było obiektywne sędziowanie i miało wpływ na przebieg meczu (i idąc dalej eliminacji i najbliższej przyszłości dyscypliny w kraju), choć oczywiście szanse na zwycięstwo "Biało-czerwoni" spartolili tak samo samodzielnie, co spektakularnie. Choć zagrali najlepszy mecz w eliminacjach. Nigdy nie było czasu W swojej karierze Tałant Dujszebajew pracował z największymi z największych. W reprezentacji Polski miał sytuację zupełnie nową - musiał klecić niemal cały skład z kompletnie niedoświadczonych graczy. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że czasami musi im tłumaczyć rzeczy podstawowe, jak minąć rywala jeden na jednego, zrobić balans, w którym kierunku zaatakować i kiedy to zrobić. I być może z większością kadry zwyczajnie brakło zrozumienia, bo może niektórym trzeba takie rzeczy powtarzać sto razy, a czasu na to przecież nigdy nie było. I może tu leży kolejny problem. Białoruś przed meczami z Polską była na bodaj 10-dniowym zgrupowaniu. Dla nas przed meczami o wszystko były dwa dni. W poniedziałek początek zgrupowania, w środę wyjazd do Mińska, w czwartek mecz. Wydaje się, że szkoleniowiec powinien mieć na to więcej czasu. Dzień przed zgrupowaniem, w niedzielę, rewanżowy mecz ćwierćfinału PGNiG Superligi grała płocka Orlen Wisła, w sobotę Vive Tauron Kielce z Górnikiem Zabrze. Z tych klubów w kadrze było 10 zawodników, a ich mecze kończyły się wygranymi faworytów różnicą koło 10 goli. Przecież można je było rozegrać dzień czy dwa po pierwszych ćwierćfinałach i mieć zgrupowanie, powiedzmy, tygodniowe. To wszystko spekulacje, bo takich rzeczy, o których nie wiemy i się nawet nie domyślamy było pewnie dużo, dużo więcej. Czy to przekreśla całą pracę Dujszebajewa? Nie. Gdyby prezes Andrzej Kraśnicki jednak nie przyjął rezygnacji selekcjonera, ten miałby tym razem dużo więcej czasu, nie pracowałby "na wariata", pod ogromną presją, że "jak nie teraz to nigdy" i miałby potężny kredyt zaufania od władz związku. Taki, jaki miał na przykład Michael Biegler, z którym wytrzymaliśmy 3,5 roku. A już teraz nominowani na trenerów kadry Piotr Przybecki, Marcin Lijewski czy ktokolwiek inny i tak w końcu narodową drużynę poprowadzą. Pytanie, czy musi to być już teraz, czy może przyda im się jeszcze parę sezonów zbierania trenerskiego doświadczenia, na przykład w Lidze Mistrzów. Za parę lat nie będą gorsi tylko lepsi, a może do tej pory w klubach czy kadrach młodzieżowych przygotują paru nowych kadrowiczów. Bogdan Wenta, pracując w Kielcach, atakowany za - zdaniem wielu - awersję do wprowadzania młodych graczy: Vive to nie jest klub od dawania szansy. I jak to mówią: reprezentacja też raczej nie jest miejscem do nauki i eksperymentów na otwartym sercu. Więc narzekajmy Trener, chyba w imię zawodowej lojalności, nigdy nie narzekał na współpracę ze związkiem. Ponarzekać mogą pismaki, dla których taka lojalność ich rozmówców jest przeszkodą. Więc narzekajmy. Bo trudno przejść obojętnie do tego, że na arcyważny mecz reprezentacji Polski "w mieście mistrzów" nie udało się wypełnić całej hali, że przez trzy czwarte spotkania głośniejsza na trybunach była około 40-osobowa wycieczka z Białorusi, że mecz organizuje się w hali, w której na miejscach prasowych nie ma zasięgu, internet jest, ale jakoby go nie było, nie ma mixed zony, nie ma dostępu do zawodników, a konferencja prasowa jest w korytarzu: małym, ciasnym i bez nagłośnienia. Ale i tak najgorsze jest to, że nawet niewypełnione trybuny wystarczyły, żeby narobić wstydu, bo grupka frustratów gwizdała przed meczem na trenera, lubianego czy nie, ale jednak reprezentacji Polski. Sportowy, niedobry obyczaj przyzwyczaił do tego, że łatwiej przejść do porządku dziennego nad wygwizdywaniem rywali, bo to w pewnym stopniu część widowiska, która ma zdeprymować rywali i pomóc własnej drużynie w zwycięstwie. Tutaj gwizdy nie trafiły na Jurija Szewcowa, ale na trenera gospodarzy. W tle kłopotów reprezentacji jest związek, z powodów znacznie ważniejszych, niż jakaś tam organizacja meczu. Dziesięć lat temu wicemistrzostwem świata "orłów Wenty" ZPRP dostał "złoty róg", a teraz można mu cytować Wyspiańskiego... Bo dyscyplina pchana przez kadrę i jej sukcesy, Kielce i Płock nie dorobiła się zastępców i następców. Zaprzęg się zużył i nie ma bardzo kim jest go zastąpić i trzeba czekać, a minione lata nie zostały wykorzystane jak należy. Pozostawienie Tałanta Dujszebajewa na stanowisku byłoby krokiem pod prąd tym wszystkim, którzy gwizdali i otwierali w niedzielny wieczór szampana. Prawie cztery lata miał na swoją pracę Michael Biegler. Obecny jeszcze szkoleniowiec, eufemistycznie mówiąc, gorszy od niego nie jest, a najlepsze co mu można dać to czas. W pierwszym sezonie w Kielcach też nie wygrał Ligi Mistrzów, tylko odpadł przed ćwierćfinałem, w drugim też nie, choć był bliżej, a na złoto potrzebował lat trzech. Pewnie mistrzostwa świata z Polską nie zdobędzie, bo wszyscy wiedzą, z jakim materiałem pracuje i jakie zaszłości ma szkolenie piłki ręcznej w Polsce i że tego się nie zmieni w rok, dwa czy trzy. Ale gdyby bukmacherzy mieli obstawiać, kto stwarza największe prawdopodobieństwo stworzenia drużyny, która będzie etatowym dostawcą emocji i mniejszych lub większych sukcesów, to najniższy kurs, czyli najbardziej możliwe rozwiązanie, dostałby Tałant Dujszebajew. Leszek Salva