Damian Wysocki, Interia Sport: Kilka dni temu Bogdan Wenta oficjalnie ogłosił swój start w wyborach. Jesteś tym zaskoczony? Sławomir Szmal: - Byłem zaskoczony, ale trochę wcześniej. Ta informacja w środowisku i w mediach funkcjonowała już od kilku tygodni. Z Bogdanem rozmawiałem w grudniu, jeszcze przed moją konferencją prasową. Z jego strony pojawiły się słowa poparcia dla mojej osoby. Najmocniej byłem zaskoczony w pierwszej chwili, a więc przed Superpucharem Polski w Łodzi, kiedy pojawiła się jego wypowiedź o możliwym starcie w wyborach. Umawialiśmy się na jedno, a on zrobił coś innego. Pozostaje to skomentować krótkim zwrotem: "takie jest życie". Na twojej konferencji prasowej, na której stawili się niemal wszyscy gracze z drużyny "Orłów Wenty" wyraźnie wybrzmiało, że wasz trener idzie z wami do wyborów. Pojawiła się opcja zagospodarowania jego doświadczenia w strukturach EHF lub IHF. Wyglądało na to, że byliście po prostu na coś dogadani. - Nie rozmawiałem z Bogdanem o tym, co przyczyniło się do zmiany jego decyzji. Tylko on może o tym powiedzieć. Teraz nie chcę na to patrzeć, zastanawiać się, tracić energii. Dalej robię swoje. Zadeklarowałem, że chcę zostać prezesem związku. Mam swoje pomysły na jego rozwój. Nie chcę patrzeć na to, co robi ktoś inny. Nie robię tego dla władzy i pieniędzy. Osoby, które mnie znają wiedzą, że to ostatnia rzecz, na której mi zależy. Zdobyłem trzy lata doświadczenia w zarządzie związku. To była dla mnie ogromna lekcja. Jest parę rzeczy, które chciałbym zmienić. Nie brakuje jednak takich, które są pozytywne. Je trzeba kontynuować i rozwiać. Najważniejsi są ludzie, z którymi chcesz pracować. W związku muszą być osoby, którym zależy i faktycznie będą poświęcać się dla piłki ręcznej. Delikatnie odbiegłeś od tematu, ale nie ma co ukrywać, że ta walka na linii trener - były podopieczny, albo nawet podopieczni, będzie wyciągana na wierzch. Może nawet przykryć to, co najważniejsze, czyli jakie każda ze stron ma pomysły na rozwój piłki ręcznej. - Jeśli ktoś przeczytał zarys programu, który przedstawiłem, to myślę, że przekonał się, jaki kierunek chcę nadać związkowi. To wszystko będzie rozwinięte. Nie jestem zamknięty i nie mówię, że ma być tylko tak, jak sobie założyłem. W ostatnich miesiącach jeździłem bardzo dużo po Polsce, rozmawiałem ze środowiskiem. Czasami dostawałem informację, która pozwalała uzyskać inne spojrzenie na jakiś problem. Nie chcę mówić o ogólnikach. Jako sportowiec skupiałem się na zadaniu i szukaniu rozwiązań, aby dojść do celu i przede wszystkim być zwycięzcą. Uciekam od populistycznych haseł, że "musimy uzdrowić polską piłkę ręczną". Przejdźmy zatem do twojego programu. Przez trzy lata byłeś wiceprezesem ds. szkolenia w ZPRP. Miałeś wpływ na to, w którym kierunku rozwijała się dyscyplina. Nie ma, co ukrywać, że po sutych latach, przyszły te ubogie i nadzieję na lepszą przyszłość możemy pokładać tylko w rozwoju młodzieży. Co trzeba pilnie zmienić, aby nadać pewnym sprawą szybszy bieg? - Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest doszkalanie trenerów. Od dwóch lat realizujemy program z środków własnych. Kończy go już druga grupa szkoleniowców. Osoby, które się do niego zgłosiły, musiały zadeklarować sto procent obecności na zajęciach. To sygnał, że ci ludzie chcą poświęcić się dla piłki ręcznej. Oni otrzymali nowy model szkoleń w małych grupach. Mamy pozytywny oddźwięk - z ich strony, ale również wykładowców. To jest rzecz, którą chciałbym rozwiać. Musimy szkolić silne kadry. Już wcześniej mówiłem o stworzeniu platformy szkoleniowej. To będzie narzędzie, z którego trenerzy, już od najmłodszych grup, będą mogli pozyskiwać wiadomości w temacie treningów, nowych technologii, samego prowadzenia zajęć. Chciałbym połączyć to z platformą, która pozwoli również na rozwój sędziów. Jestem już po rozmowach z nową przewodniczącą kolegium, panią Joanną Brehmer. Ona też chce iść w tym kierunku. W ostatnich latach spadła liczba osób trenujących piłkę ręczną. W tym wszystkim chyba ważne jest stworzenie solidnych podstaw. Jak sprawić, aby dzieciaki garnęły się do szczypiorniaka i przy nim zostały? - Trzeba powiedzieć, że ostatnio udało się zrobić sporo w tym zakresie, dzięki współpracy z radą trenerów. Ci ludzie poświęcili się temu tematowi. Wypracowane zostało opracowanie dotyczące szkolenia najmłodszych. Od zmniejszenia wymiaru boiska, ograniczenia liczby grających, żeby szukać przewagi. Nie będę wchodził w szczegóły. To ma uprościć podejście do piłki ręcznej. Chodzi o to, aby nauczyciel wychowania fizycznego nie bał się tej dyscypliny. To, co przygotowaliśmy, jest proste. Chcemy wychodzić właśnie do nich i pokazywać różne możliwości. Do tego musimy dołożyć podejście biznesowe. Mamy dużo komercyjnych akademii piłki nożnej. Też współorganizowałem akademię mini piłki ręcznej. To pokazało mi, że przy dobrze zaplanowanych zajęciach, dzieciaki przychodzą dużą grupą. Piłka ręczna nie jest obcym sportem. Dzieci trzeba tylko odpowiednio zachęcić. One, w najmłodszych klasach mają fajnie spędzać czas. My trenerom możemy umożliwić łatwy dostęp do ciekawych zajęć. Ostatnie lata to też czas działania Szkół Mistrzostwa Sportowego. Tych wspieranych przez związek i ministerstwo sportu jest sześć. Jak oceniasz dotychczasową pracę SMS-ów? Jak zapatrujesz się na ich przyszłość? - Ten program musi zostać poddany restrukturyzacji. Mam na to co najmniej trzy argumenty. Jeśli chcesz kształcić na najwyższym poziomie, to jako szkoły musimy mieć absolutnie najwyższy stopień kwalifikacji trenerskich. Do tego trzeba dołożyć absolutny top pod względem organizacji. Nie jesteśmy w stanie tego zrobić, jeśli nie wypracujemy środków zewnętrznych. Patrząc na kadry młodzieżowe, to one nie mogą opierać się tylko na SMS-ach. Z doświadczenia, które mam, wiem, że w niektórych klubach jest wykonywana bardzo dobra praca z młodymi zawodnikami. Przykładem niech będzie Górnik Zabrze czy Wybrzeże Gdańsk. Mówienie, że tylko dzieciaki z SMS-ów mają szanse na grę w kadrach jest krzywdzące. Uważam, że jako zarząd związku musimy wyjść w stronę klubów. Musimy roztaczać większą kontrolę i opiekę nad zawodnikami, którzy są lub mogą być kadrowiczami. Musimy planować długofalowo. Trzeba patrzeć na pierwszą reprezentację, analizować na których pozycjach będziemy mieć deficyty w przyszłości i skupiać się na poszukiwaniach utalentowanych dzieciaków, aby ich do tego prowadzić. Trenerzy muszą mieć nasze pełne wsparcie, bo to oni mają doprowadzać poszczególnych graczy do wysokiego poziomu. Na przeszkodzie w tworzeniu mocnych akademii stoją pieniądze. Masz pomysł, jak kluby, mniejsze stowarzyszenia mają pozyskiwać środki? - Związek musi oferować pomoc przy pozyskiwaniu środków. Po nie mogą sięgać kluby i okręgowe związki. Zdajemy sobie sprawę, że w większości są tam osoby, które pracują społecznie. Nie mogą być w stu procentach zaangażowane w to, aby składać wnioski w różnych projektach. Rozwiązaniem byłoby stworzenie takiej komórki w ZPRP. Wtedy można byłoby rozsyłać informację do klubów, pomagać im w składaniu dokumentów. Musimy korzystać z pieniędzy, nie tylko tych ministerialnych, ale też tych, które pojawiają się np. w samorządach. Warto zastanowić się nad całościowym finansowaniem polskiego sportu. Obecna sytuacja nie jest łatwa dla wszystkich dyscyplin. Warto byłoby usiąść w większym gronie i razem z ministerstwem przygotować nową ustawę o sporcie. Wracając do tematu, bardzo chciałbym, aby kadry wojewódzkie miały środki, aby nie kończyć przygody z piłką ręczną na etapie ósmej klasy. Ci najlepsi zawodnicy powinni spotykać się dłużej, co ułatwiłoby dalszą selekcję. Iga Świątek zamknięta medialnie. Ekspert: "Nasz dramat. Dla mnie jest to dziwne" Spada również liczba klubów. W niektórych regionach ciężko o stworzenie rozgrywek, co też odbija się na poziomie. - Chciałbym zająć się szukaniem sponsora dla rozgrywek młodzieżowych. To najprostsze wyjście. Trzeba skupić się na zwiększeniu liczby drużyn. W obecnej sytuacji łączenie województw wiąże się z kosztami. Musimy pomóc regionom w tym, aby było co najmniej po kilka zespołów, które pozwalają na rywalizację. Myślę, że jesteśmy w stanie to osiągnąć przy reorganizacji OSPR-ów. Wrócę jeszcze do kadr wojewódzkich. Musimy mieć plan na zagospodarowanie dzieciaków, które kończą rozgrywki w marcu i kwietniu. Później mają długą przerwę. Dla mnie to najlepszy moment - poza piłką ręczną plażową - byłoby rozegranie turniejów kadr wojewódzkich. Tutaj nie będziemy mówić szerzej o pierwszej kadrze. Kwalifikujemy się na duże turnieje, ale nie ma, co ukrywać, że przełom wynikowy może przynieść pojawienie się kolejnych utalentowanych zawodników. Kilku absolwentów SMS-ów gra w Superlidze. Rzadkością jest jednak zobaczenie utalentowanych 17-, 18-latków na parkietach elity. - Obecnie zawodnicy SMS-ów nie mogą reprezentować barw klubowych. W tym momencie mamy trzy męskie SMS-y. Pewnie superligowe drużyny byłby zainteresowane chłopakami, kiedy ci są w trzeciej albo czwartej klasie. SMS-y dają im możliwość pobierania nauki, ale też odpowiedniego treningu. Pewnie kluby mogłyby przejąć tę rolę, ale muszą zagwarantować odpowiednie szkolenie. U nas ci chłopcy mają zapewnioną opiekę, możliwość zajęć w trakcie dnia szkolnego, co jest dużym plusem. Z czego nie jesteś zadowolony jako dyrektor ds. szkolenia, co mogłeś zrobić lepiej? - Wrócę do doszkalania trenerów. Chciałbym, aby ono miało większą formę i było łatwiej dostępne. Uważam, że mogłem jeszcze mocniej skupić się na działaniach, aby namówić do tego zarząd albo szukać specjalnego finansowania, aby pójść w tę stronę. Jestem osobą, która bardzo krytycznie patrzy na swoją pracę. Zapewne w każdym punkcie można było zrobić więcej. Rok wcześniej mogliśmy wprowadzić rozgrywki klasy piątej i szóstej. Zrobiliśmy to teraz, ale jeszcze nie na naszych warunkach. Najpierw musimy przeszkolić trenerów, bo będą wprowadzone poprawki. Musimy wyjaśnić im cel zmian. Dlatego potrzebna jest platforma szkoleniowa, o której już mówiłem. Dostaję oskarżenia, że występy naszych kadr młodzieżowych są na niskim poziomie. Nie do końca się z tym zgadzam. Jestem w ZPRP trzy lata, a każdy logicznie myślący zdaje sobie sprawę, że proces szkolenia trwa dłużej. Nie można z miejsca wydostać się z dołu na podium. No chyba, że w krótkim odstępie urodzą się tak utalentowani gracze jak bracia Jureccy czy Lijewscy. Przez to, co zaczęliśmy wprowadzać, przez pracę zapoczątkowaną przez Patryka Rombla, rok rocznie jesteśmy na wielkich imprezach. Przed rokiem po wielu latach nieobecności wróciliśmy na młodzieżowe świata. Uważam, że zrobiliśmy małe kroki. Oczywiście, każdy chciałby większe, ale dostrzegam, że dobry system, trzymanie się go, rozwój i dalsze zaangażowanie będzie drogą do sukcesu. W ostatnich sezonach sporo mówiło się o przepisie o przebywaniu dwóch Polaków na boisku w superligowych rozgrywkach. Większość drużyn nie ma problemów, aby go wypełniać. Najwięcej mówi się o nim przy okazji spotkań między Kielcami a Płockiem. Tylko, czy on gwarantuje rozwój, dawanie szans młodym zawodnikom? Czy nie lepsze byłoby premiowanie gry właśnie takich graczy, trochę wzorem Pro Junior System z piłki nożnej? - Wszędzie przewija się temat pieniądza. Jeśli chodzi o młodzieżowca w Superlidze, to poruszyłem go w pierwszym roku, kiedy byłem w zarządzie. Spotkałem się z prezesami ligi, przedstawiłem projekt. Jeśli chcesz wprowadzać takie rzeczy, to nie otrzymujesz superpochwały. Kluby poczyniły wtedy pewne działania. Odbyły się rozmowy ze sponsorem. Wtedy PGNiG spodobało się to rozwiązanie. Rozeszło się o jeden problem, przez który musieliśmy zrezygnować. Chodziło o liczenie czasu danego zawodnika. W piłce nożnej to łatwiejsze. W ręcznej zmiany są bardzo częste. Jak zostałem poinformowany, wtedy mieliśmy umowę z firmą statystyczną, która miała kapitał rosyjski. Została rozwiązana. Kolejna nie była w stanie wskazywać czasu poszczególnych graczy. Teraz to się zmieniło i jesteśmy w stanie na nowo siąść do rozmów. "Święta wojna" zakończona skandalem. Sprawa trafi do sądu Tu chyba najważniejsze jest rozstrzygnięcie tego, co jest najważniejsze dla młodych zawodników. - Od trenerów usłyszę, że ci zawodnicy muszą mieć odpowiednią jakość, aby grać. To logiczne. Chciałbym, aby chłopaki, którzy wychodzą ze szkoły grali w Superlidze. Czasami brakuje zaufania w ich kierunku. W mojej ocenie liczba absolwentów SMS-ów w najwyższej klasie rozgrywkowej jest dosyć wysoka. Ostatnio byłem na spotkaniu Kwidzyna z Gdańskiem. Tam było siedmiu zawodników, którzy uczyli się w Kielcach. Patryk Rombel i Bartek Jaszka lubią pracować z młodzieżą i dają jej szansę. Kolejne pytanie, jak to rozwiązać. Dla wielu pewnie gratyfikacja finansowa za stawianie na młodzież byłaby ciekawą opcją. Tylko, co z zespołami, które będą miały problem, aby wypełnić jakiś pułap minutowy? - Wtedy rozmowy zaszły daleko. Pieniądze nie były takie jak w piłce nożnej, ale kluby otrzymywałyby nagrody. Drużyny, które nie spełniłyby limitu, musiałby liczyć się z drobną karą. Jeśli mamy rozwijać młodzież, to ona musi mieć szansę na grę. Uważam, że do tego tematu trzeba powrócić. W sumie dobrze, że o tym przypomniałeś. W programie zawarłeś punkt dotyczący rozwoju sędziów. O nich mówi się najczęściej przy okazji "Świętych Wojen". (rozmowa odbyła się przed niedzielnym meczem w Płocku - przyp. red.). Co zrobić, aby podnieść poziom prowadzenia spotkań? - Znów wracamy do tematu platformy. Przez nią kwalifikację mogliby podnosić również sędziowie. Tam ukazywałby się najlepsze materiały, które jesteśmy w stanie zebrać ze świata albo z własnych kręgów. Wtedy sędziowie nie musieliby jeździć na szkolenia po całej Polsce. Wiedzę teoretyczną mogliby przyjąć w domu. Oczywiście, sprawdzalibyśmy stan przerobienia tych aspektów. Najważniejsza jest jakość sędziowania. Teraz mogę powiedzieć, że jestem wrogiem tego, aby do prowadzenia meczów w naszej lidze brać sędziów z zagranicy. Uważam, że mamy pary, które są w stanie unieść presję kluczowych spotkań. Piłka ręczna jest takim sportem, że błędy w sędziowaniu będą zawsze. Jestem taką osobą, która chce wykorzystywać nową technologię do tego, aby pomagać w tym temacie. Fajnym rozwiązaniem jest wideoanaliza. W głowie mam pomysły, które jeszcze mogą to udoskonalić. Chciałbym, aby decyzje sędziowskie, w tych newralgicznych momentach, były komentowane przez samych arbitrów, aby kibice zrozumieli o co chodzi w przepisach. Czasami ktoś, kto nie grał w piłkę ręczną może nie zrozumieć pewnych osądów. Wstrząsająca prawda o wielkim niemieckim mistrzu. I ten list matki. Przeszywający No, ale takie rozwiązanie jeszcze wydłużyłoby mecze. - Nie chodzi o każdą sytuację. To tylko pomysł, ale sędziowie mogą stać przy monitorze i mówić, co sprawdzają. Tłumaczą np. że odgwizdali rzut karny, bo obrońca stał w polu szóstego metra, a na wideo wyjdzie, że jednak tak nie było. Każdy ma prawo do popełnienia błędu. Inspiruje mnie piłka nożna. Tam sędzia ma kontakt z wozem VAR. To ci arbitrzy interweniują, kiedy coś zobaczą, mogą zwrócić uwagę. Później to jest sprawdzane. Myślę, że jesteśmy w stanie to wprowadzić. To byłby innowacyjne w skali przepisów europejskich i światowych. - Nie boję się innowacji. Bardzo często słyszałem: ok, ale my nie mamy tego w przepisach IHF i EHF. Jeśli mamy rozwijać dyscyplinę, to musimy być też związkiem, który wprowadza rozwiązania, które mogą przyłożyć się do odświeżenia pewnych rzeczy. Nie ma się czego wstydzić. Trzeba być kreatywnym. W jednym z pierwszych punktów "Siódemki Szmala" jest mowa o transparentności wydatków. To uderzenie w to, co działo się w związku? Niech przykładem będą premię dla zarządu za organizację mistrzostw świata. Ty swoją zwróciłeś. - Na transparentność patrzę globalnie. Musimy wytyczyć sobie cele, jakie chcemy zrealizować. Z nich można rozliczać prezesa i zarząd. To samo tyczy się dyrektorów i pracowników związku. Wszyscy muszą wiedzieć, jaki jest kierunek działań, co przyczyni się do rozwoju dyscypliny. O tym musi wiedzieć opinia publiczna, aby później nikt nie zarzucił: przyszli i robią to samo, co było wcześniej. Transparentność finansowa jest konieczna. Najlepszą premią jest pieniądz. To musi być jednak przejrzyste. Nagroda może być przyznana tylko przy realizacji celów. Jeśli chodzi o premię dla zarządu, to najlepszym wyznacznikiem byłoby, aby decyzję tym, czy on ją dostaje podejmowało walne zgromadzenie. Przy tych wyborach mamy kreowany obraz walki młodych ze starymi. Z tobą idą twoi koledzy z boiska. Czujecie, że to jest moment, aby przejąć pełną odpowiedzialność za rozwój piłki ręcznej? - Nie wiem, kto zaczął mówić o podziale. Organizując swoją konferencję, zaprosiłem osoby, które mi ufają. One mnie znają. Zrezygnowali z obowiązków, aby przyjechać na jeden dzień do Warszawy. Nigdy nie będę dzielił środowiska na młodszych i starszych, tak samo jak mężczyzn na kobiety. Przy działalności związku zależało mi na tym, aby zachowywać równouprawnienie. W pierwszej kolejności kocham ludzi, który mają pasję i ciężko pracują. Jeśli ktoś ma fajne pomysły, niezależnie od wieku, jest mile widziany w związku. Nie będę wprowadzał żadnych podziałów. W moją stronę pojawia się wiele oskarżeń, ale są one nieprawdziwe. Właśnie w ostatnich miesiącach pojawia się wiele zarzutów. Bez wchodzenia w szczegóły, ale dało się usłyszeć głosy w stylu: "ale co ten Szmal zmieni, przecież był przez trzy lata w związku i odpowiadał za szkolenie". - To trochę boli, ale to też dobra lekcja. Jestem osobą, która przyjmuje krytykę, ale taką, która jest czymś uargumentowana. Zawsze miałem zasadę, że nie czytałem komentarzy, które pojawiają się w mediach społecznościowych. Zwykle piszą je osoby anonimowe. Mogę rozmawiać na każdy temat. Nie boję się tych najtrudniejszych. Staram się szukać rozwiązań. Jeśli mam małą wiedzę, to szukam jej poszerzenia u osób bardziej doświadczonych. Krytyka będzie zawsze. Zaczął przewijać się też temat polityczny. W maju pojawiłeś się na konwencji Prawa i Sprawiedliwości. Jak do tego doszło, przecież nie jesteś członkiem partii? Wiemy, jak w naszym kraju łatwo kogoś zaszufladkować po jednej ze stron. - Osoby, które stoją w opozycji do mojej osoby bardzo często wyciągają ten temat. Jako Sławomir Szmal nigdy nie należałem do żadnej partii, nigdy nie popierałem żadnego polityka. Jako wiceprezes ds. szkolenia jestem zobowiązany do współpracy z ministerstwem sportu. Wtedy zostałem zaproszony na debatę o sporcie. Uczestniczyłem w niej. Nie ma moich wypowiedzi na temat wyborów. Wiem, że moi przeciwnicy będą to wykorzystywać. Uważam, że każdy prezes musi współpracować z każdą władzą, bo celem nadrzędnym jest rozwój dyscypliny. Trudno cię ostatnio złapać, bo cały czas gdzieś jesteś. Ile kilometrów zrobiłeś od czasu swojej konferencji prasowej? - Nie wiem, nie liczę. Poznałem całe środowisko. Od najmłodszych po najstarszych. Tworzące się akademię, trenujące dzieci, dodają mi wiatru w żagle. Słyszymy, że spada liczba zespołów, ale ja widzę, że na dole są ludzie, którzy chcą budować tę dyscyplinę. Musimy im pomagać. Wiemy, że musimy szukać rozwiązań na pomoc finansową danym podmiotom. Ci ludzie muszą dostawać szansę na rozwój. Zaczęliśmy od Bogdana Wenty, pozwól, że i tym tematem skończymy. Załóżmy, że Sławomir Szmal zostaje prezesem ZPRP. Czy wobec ostatnich wydarzeń dalej widzi miejsce dla byłego trenera w strukturach związku? - Doświadczenie pokazało mi, że aby tworzyć fajne rzeczy trzeba mieć zgrany zespół. To nie mogą być same gwiazdy. To muszą być przede wszystkim osoby, które idą w tym samym kierunku i wiedzą, jaki przyświeca im cel. W pierwszej kolejności, muszą ciężko pracować. Tak chciałbym zamknąć tę rozmowę. Jeśli ktoś coś deklaruje, a później robi coś innego, to nie wiem, co myśleć. Pewnie jeszcze będzie okazja, aby usłyszeć w jakim kierunku chce iść Bogdan. Dziękuję za rozmowę.