Trzy mecze, trzy porażki - co jedna, to bardziej bolała. Orlen Wisła Płock wreszcie, po wielu latach, trafił do Ligi Mistrzów jako najlepszy zespół w kraju, a tu znów, jak rok temu, pojawił się falstart. Falstart tym bardziej bolesny, że "Nafciarze" przegrali dwa spotkania ze średniakami, a później ulegli jednym trafieniem PSG, marnując już po czasie rzut karny. I te rzuty karne znów okazały się przekleństwem drużyny Xaviera Sabate. Trzeba jednak przyznać, że dwutygodniowa przerwa od gry w Lidze Mistrzów podziałała na mistrzów Polski znakomicie. Wciąż było widać deficyty w grze ofensywnej "Nafciarzy", ale w tym składzie kadrowym nie może być inaczej. Hiszpańskiemu trenerowi udało się za to scalić defensywę, co przecież było i powinno być największym atutem tej drużyny. Pewności dodawał w bramce Viktor Hallgrimsson, na kole walczył jak lew z potężnymi rywalami Dawid Dawydzik, ale kluczowa była właśnie obrona. Kierowana oczywiście przez duet Leon Susnja - Mirsad Terzić, ale też z bardzo istotną rolą Zoltana Szity. Węgier często niemal indywidualnie pilnował Mathiasa Gidsela, mistrza świata z reprezentacją Danii, jednego z najlepszych obecnie rozgrywających świata. Wychodził wysoko, nie dawał się mijać zwodami, utrudniał życie rywalowi jak tylko mógł. I ze świetnym efektem, bo przez 25 minut 25-latek zdobył zaledwie jedną bramkę. Znakomita defensywa, z obu stron. Mistrz Polski dzielnie poczynał sobie w Max-Schmelling-Halle Füchse było faworytem, to nie ulegało wątpliwości. W Max-Schmeling-Halle wicemistrzowie Niemiec przegrali co prawda w tym sezonie z Telekomem Veszprem, ale wiadomo - Węgrzy to stały faworyt całych rozgrywek. A do tego triumfator, kilka dni temu, IHF Super Globe, czyli klubowych mistrzostw świata. Tyle że "Lisy" nie były w stanie uciec płocczanom. Czas płynął szybko, jedni i drudzy świetnie bronili, ale nie brutalnie. Można jedynie żałować, że gości znów dopadła niemoc przy rzutach karnych, jak w poprzednich spotkaniach w Lidze Mistrzów. W pierwszej połowie "siódemki" zmarnowali: Michał Daszek i Miha Zarabec, to bolało. Zwłaszcza w tak stykowym meczu, gdy na wywalczenie dobrej okazji trzeba było solidnie zapracować. Gracze z Berlina otrząsnęli się po początkowej niemocy, odskoczyli na 6:4. Orlen Wisła wyrównał jednak chwilę później na 6:6, Dawydzik w końcu dał gościom prowadzenie 8:7. I tak to właśnie wyglądało, bramka za bramkę. Skończyło się remisem po 30 minutach 12:12, a warto wyróżni tu weterana Tobiasa Reichmanna, który przecież ponad osiem lat temu wygrał z Vive Kielce całą Ligę Mistrzów. Trafiał nie tylko z karnych, ale także ze skrzydła. Świetny początek drugiej połowy Orlenu Wisły Płock w Berlinie. Mistrz Polski walczył o pierwszą wygraną Drugą połowę płocczanie zaczęli fenomenalnie, od trafień Szity i Gergo Fazekasa, które pewnie będą pokazywane przez EHF w skrótach tego spotkania. Martwiła tylko druga kara dla Susnji - i to nie za faul, a za złą zmianę. A jaka jest wartość tego gracza w defensywie, nie trzeba dwa razy powtarzać. Dwa i pół roku temu, gdy oba zespoły mierzyły się w Berlinie w fazie grupowej Ligi Europejskiej, było podobnie - też decydowały detale. Wtedy "Naciarze" wygrali 30:29, to dało im pierwsze miejsce w grupie i łatwiejszą drogę do Final 4. W 45. minucie był remis 17:17, wtedy "Nafciarze" wywalczyli trzeci rzut karny. Naprzeciwko Dejana Milosavljeva stanął tym razem Przemysław Krajewski. Rzucił nie w pierwsze tempo, jak zwykle, a w drugie. I przegrał z bramkarzem ten pojedynek, ale jeszcze... dobitkę! To mogło podłamać gości. I podłamało, nie trafiał też w czystych pozycjach Lovro Mihić, przez kilka minut gorzej funkcjonowała obrona. To wystarczyło, by gospodarze odskoczyli na dwa trafienia, zrobiło się 19:17. A sytuację jeszcze pogorszyło wykluczenie Dawydzika, który lewą ręką mocno uderzył w twarz Fabiana Wiede. Nie dwie minuty, ale czerwona kartka. Wicemistrzowie Niemiec odskoczyli na trzy bramki, ale w końcu Mirko Alilović zatrzymał przy rzucie karnym Reichmanna. To dało jeszcze nadzieję, choć widać już było, że ubytek sił powoduje opóźnienia w płockiej defensywie. Trzy bramki straty Orlenu Wisły Płock, końcówka meczu. Skuteczna pogoń mistrzów Polski. Została ostatnia akcja Na 2,5 minuty przed końce Lisy miały tylko jedną bramkę przewagi, za chwilę Alilović po raz drugi zatrzymał przy karnym Reichmanna. A Mitja Janc po raz drugi z rzędu pokonał bramkarza gospodarzy, zrobił się remis. Została minuta, 60 sekund nadziei Orlenu Wisły Płock. Sabate poprosił o przerwę. Fazekas wywalczył rzut karny, tym razem do piłki podszedł Tim Cokan. Wcześniej oddał cztery rzuty, cztery razy trafił. I on przełamał niemoc przy rzutach karnych. Niemcom zostało 27 sekund, teraz ich trener Jaron Siewert poprosił o czas. I gospodarze swoją szansę wykorzystali, zagrali akcję do lewego skrzydła, Hallgrimssona pokonał Jerry Tollbring. I choć zostało sześć sekund, płocczanom nie udało się nawet wznowić gry od środka... Füchse Berlin - Orlen Wisła Płock 25:24 (12:12) Berlin: Milosavljev (12/36 - 33 proc.), Ludwig (0/0) - Gidsel 6, Marsenić 6, Reichmann 5, Tollbring 3, Wiede 2, Langhoff 2, Lichtlein 1, Darj, Freihofer, Beneke, Herburger, West av Teigum. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 4/7. Płock: Hallgrimsson (8/31 - 26 proc.), Alilović (2/3 - 67 proc.) - Cokan 5, Fazekas 4, Piroch 3, Janc 3, Dawydzik 3, Serdio 2, Mihić 2, Krajewski 1, Szita 1, Daszek, Panić, Susnja, Zarabec, Terzić. Kary: 12 minut. Rzuty karne: 1/4.