Szóste miejsce to sukces czy niedosyt? Sławomir Szmal: Różnie można oceniać. Mnie najbardziej cieszy, że graliśmy z mocnymi zespołami i nie było widać między nami wielkiej różnicy. To jest plus przed mistrzostwami Europy w Polsce, gdzie kibice i ściany to nam będą pomagać a nie rywalom. Czyli zrobiliśmy krok do przodu w porównaniu z ubiegłorocznymi mistrzostwami świata? - Na pewno tak. Wyniki mówią same za siebie. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to fakt, że ustabilizowała się nasza gra w defensywie. To najważniejsze. Na tym trzeba budować atak. Chyba jest nad czym pracować, bo czasem wyglądało to tak, że brakuje wam schematów w ataku. - Jak popatrzysz na niektóre mecze, to zmarnowaliśmy tyle sytuacji stuprocentowych, że aż głowa mała. Można powiedzieć, że schemat był OK, ale trzeba go zakończyć celnym rzutem. Wkurzały cię zmarnowane rzuty karne? - I to jak! Nie będę owijał w bawełnę, ale naprawdę tak było. Nie potrafiliście też wykorzystać okresów gry w przewadze. - Nieskuteczność to normalny element gry. Przecież po to u przeciwników jest bramkarz i obrona, aby przeszkadzać w rzucaniu goli. Pierwsza połowa z Chorwatami to najlepszy wasz moment na turnieju? - Chyba ze Szwedami wypadliśmy lepiej. 30 minut z Chorwatami zagraliśmy nieźle. Szkoda, że przewaga do przerwy nie była ciut większa, bo przecież prowadziliśmy już nawet trzema bramkami. Gdybyśmy dotrzymali taką zaliczkę do drugiej połowy, to na pewno mecz dłużej byłby wyrównany. Nie ma co ściemniać, to lepsza od nas drużyna, ale daleko nie odbiegaliśmy. Faktycznie w drugiej połowie Chorwaci tak podkręcili tempo, że już nie mogliście nadążyć? - Po prostu zaczęliśmy popełniać więcej błędów. Przede wszystkim nie graliśmy już tak agresywnie w obronie, a bez tego Chorwatom nie dotrzymasz kroku. Jak to zawsze w meczu z Chorwatami emocje odegrały kluczową rolę. Tym razem udało nam się trzymać je na wodzy. Zabrakło wyniku, ale jest to dobry punkt wyjścia. Czyli nie macie sobie nic do zarzucenia? - Nie powiedziałem tak. Najbardziej boli fakt, że sami przyszykowalibyśmy sobie niespodziankę w postaci awansu do najlepszej czwórki, a tego nie zrobiliśmy. Sam powinienem odbić przynajmniej cztery piłki. Gdybym to zrobił, to my zagralibyśmy w półfinale. Każdy z moich kolegów mógł też dać z siebie więcej. Ale powtarzam. Chorwacja to czołowa drużyna świata. My dotrzymaliśmy im kroku. To dobry znak. W pamięci z tego turnieju zostanie charakterystyczny moment. W meczu ze Szwedami zmienia cię Piotr Wyszomirski i odbija praktycznie wszystkie piłki. Mimo że to twój rywal do gry w bramce, to ty siedząc na ławce uśmiechasz się od ucha do ucha. - To, co zrobił w meczu ze Szwedami to było nienormalne, nie zdarza się na takim poziomie, w meczu o taką stawkę. Jasna sprawa, że ściskałem za niego kciuki, bo przecież jesteśmy drużyną. Teraz jedziesz odpocząć? - Nic z tych rzeczy. Mam dwa dni wolnego i pędzę do żony i synka. Kto stęsknił się bardziej? Dobre pytanie. Chyba jednak syn Filip (śmiech) Rozmawiał Krzysztof Oliwa