W Superlidze w tym sezonie było najpierw jednobramkowe zwycięstwo Łomży Vive Kielce w swojej hali, a później remis w Płocku, który dał kielczanom mistrzostwo Polski. Orlen Wisła Płock wziął rewanż w neutralnej hali w Tarnowie, w finale Pucharu Polski. I to jak najbardziej zasłużenie! Dziesięć minut niemocy mistrza Polski Skoro Orlen Wisła przegrał z Kielcami mistrzostwo Polski, skoro z pewnym niedosytem wracał z Lizbony z Final4 Ligi Europejskiej, a do tego wciąż musiał sobie radzić bez podstawowego rozgrywającego Niko Mindegii, trudno było wskazać innego faworyta niż Kielce. I pierwsze minuty na to wskazywały: trafił Szymon Sićko, Andreas Wolff obronił rzut z bliska Michała Daszka, trafił Nicolas Tournat po dograniu Sićki. Na tym jednak dominacja Łomży Vive się skończyła. Dopóki trafiał Sićko, a w 6. minucie miał trzy bramki i asystę, kielczanom się wiodło. Gdy przestał, faworyci zupełnie się pogubili. Albo inaczej - taktyka stosowana przez ich trenera Krzysztofa Lijewskiego (Tałant Dujszebajew był na trybunach, to dyskwalifikacja za fatalne zachowanie rok temu), z wycofaniem bramkarza i grą na dwóch obrotowych, zupełnie się nie sprawdzała. Płocczanie nie dopuszczali rywali do rzutów, sami za to co chwilę dziurawili obronę rywali. Przez 10 minut Vive nie zdobyło ani jednej bramki, ze stanu 4-3 zrobiło się 4-9. Świetnie do ataku biegał Lovro Mihić, w drugiej linii błyszczeli obaj Rosjanie z Płocka: Kosorotow i Żytnikow. Taka pięciobramkowa przewaga na tym etapie meczu jeszcze o niczym nie świadczyła. Kielczanie odrobili część strat, bo dobrą zmianę w bramce dał im Mateusz Kornecki, a w ataku trafiał Arkadiusz Moryto. To on zdobył sześć kolejnych bramek w swoim zespole - trzy z karnych, trzy z gry. Trzymał zespół przy życiu, bo różnica dwóch trafień (od 7-9 do 13-15) to było doprawdy nic. Płock miał więcej atutów w swoim zespole, ale też grał chwilami zbyt chaotycznie i nerwowo - dlatego nie mógł wyraźniej odskoczyć. To stało się dopiero w ostatniej minucie przed przerwą. Fatalne ostatnie sekundy dla zespołu z Kielc W ostatnim fragmencie pierwszej połowy, gdy wydawało się, ze jedni i drudzy grają już z właściwym sobie rytmem, wydarzyło się coś zaskakującego. Po pierwsze: rezerwowy bramkarz Orlenu Wisły Krystian Witkowski obronił rzut karny nieomylnego dotąd Moryty, a po chwili jeszcze rzut z sześciu metrów Tournata. A po drugie - dwoma fantastycznymi rzutami z drugiej linii popisał się Siergiej Kosorotow. Do tego na cztery sekundy przed końcem z boiska wyleciał na dwie minuty Paweł Paczkowski, a już po gwizdku - czerwoną kartkę obejrzał Arciom Karalek. Płocczanie ustawili bowiem akcję pod rzut Kosorotowa, ten trafił z dystansu, będąc faulowanym przez białoruskiego obrotowego mistrzów Polski. To miało konsekwencje już po przerwie. CZYTAJ TAKŻE: Co za historia - pracował na fermie indyków, zdobył wicemistrzostwo świata. Teraz mówi: koniec. Co zrobił Szymon Sićko? Asystował rywalom Kielczanie przez kolejne dwie minuty grali w podwójnym osłabieniu - stracili więc kolejne dwie bramki. Było już 19-13 dla Płocka - podopieczni Xaviera Sabate mieli już w miarę komfortową sytuację. Kielczanie co prawda odrobili wkrótce dwie bramki, ale w kolejnych akcjach ofensywnych całkowicie się pogubili. Wrócili bowiem do gry w siedmiu w polu, ale to tylko ponownie wprowadziło chaos w ich szeregi - zaszkodziło, zamiast pomóc. W dwóch kolejnych akcjach Szymon Sićko podał piłkę wprost w ręce rywali, najpierw Krajewskiego, później Mihicia, a ci trafiali do pustej bramki. Do tego ani jednego rzutu nie obronił Wolff, który w drugiej połowie znów na niecały kwadrans pojawił się na boisku. Było więc 22-15, a po chwili Karačić zmarnował rzut karny. Nadal świetnie spisywał się w bramce Orlenu Wisły młody Witkowski i nic nie wskazywało na to, by miał się zdarzyć cud na miarę finału Ligi Mistrzów z 2016 roku, gdy Vive Tałanta Dujszebajewa odrobiło dziewięć bramek straty do Telekomu Veszprem, który prowadził... Xavier Sabate. Nie tym razem. Niespodziewany bohater - młody bramkarz z Płocka W ostatnim kwadransie przewaga płocczan ani razu nie spadła poniżej bezpiecznych pięciu bramek. Kapitalnie w bramce Orlenu Wisły spisywał się Witkowski - to on, a nie żegnający się z klubem po wielu latach gry Adam Morawski, został bohaterem drużyny. Zasłużenie odebrał nagrodę dla najlepszego zawodnika meczu. W ostatnim kwadransie skuteczny był też Zoltan Szita - on również żegna się z klubem. Między 49. a 57. minutą zdobył cztery bramki. Gdy zaś piłka nie trafiała do niego, akcje kończył obrotowy Abel Serdio. Sfrustrowani kielczanie coraz częściej kłócili się z arbitrami, którzy nie prowadzili tego meczu porywająco, ale na równym poziomie. Aż w końcu mecz się zakończył, a zespół z Płocka po wielu latach krajowych upokorzeń mógł się cieszyć ze zdobycia ważnego trofeum. Orlen Wisła Płock - Łomża Vive Kielce 34-27 (17-13) Orlen Wisła: Morawski, Witkowski - Jurečič 1, Mihić 6, Serdio 6, Żytnikow 3, Szita 4, Lučin 2, Daszek 3, Šušnja, Krajewski 1, Kosorotow 6, Czapliński 2, Terzić. Kary: 14 minut. Rzuty karne 2/2.Łomża Vive: Wolff, Kornecki - Sićko 4, Tournat 5, Karalek 1, Moryto 7, A. Dujszebajew 4, Nahi 1, Paczkowski 1, Karačić 4, Gębala, D. Dujszebajew, Olejniczak, Sanchez-Migallon. Kary: 12 minuta. Rzuty karne: 4/6.