Andrzej Klemba, Interia: Podobno udało się twojej rodzinie dość szybko wydostać z ogarniętej wojną Ukrainy. Możesz opowiedzieć? Dmytro Doroszczuk: Pochodzę z małego miasta Nowowołyńska, około 10 kilometrów od granicy z Polską. Tam teraz mieszkali moja mama z bratem i siostrą. Więc jak tylko wybuchła wojna, powiedziałem im, by jak najszybciej przyjechali do waszego kraju. I rzeczywiście tego samego dnia się spakowali. Trudniej było wydostać się rodzinie mojej żony, bo mieszkali w Kijowie i było z tym dużo ciężej. Musieli przedostać się przez Irpień i Hostomel. Droga już była w złym stanie, stawiano zapory i przyjechały czołgi. Rodzina żony trochę się wahała, czy wyjeżdżać. Mówili, że to pewnie potrwa dwa-trzy dni, bo chcą nas nastraszyć. Kiedy rozpoczęło się bombardowanie, spadła jedna, druga czy piąta rakieta, to po dwóch dniach zdecydowali się uciekać. Już wtedy były z tym problemy. Normalnie taka podróż trwa około pięciu-sześciu godzin, oni jechali ponad 40. Do tego bardzo dużo ludzi zebrało się przy samej granicy. Ostatnią część podróży pokonali pieszo, a my czekaliśmy na nich po polskiej stronie. Wszystko się udało i pojechaliśmy do Gdańska. A co z innymi bliskimi czy znajomymi? - Mam jeszcze rodzinę w Żytomierzu i przyjaciół w Melitpolu. Teraz stamtąd już nie można wyjechać. Próbują uciec, mają samochód, ale ich nie wypuszczają. Trzeba czekać, że powstanie korytarz humanitarny. Miał być 9 marca, potem 10 marca i wciąż to się nie stało. Jest dużo takich miast, w których ludzie czekają na korytarz humanitarny. To pewnie żadne pocieszenie, ale świat podziwia Ukraińców jak walczą z Rosją. To prawda, ale jest bardzo ciężko. Zaczynają się coraz większe problemy z prądem, wodą czy żywnością. Chciałbym, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Niech Putin zacznie negocjacje. Przekonał się, że nie da się Ukrainy pokonać w dwa dni i zakończyć - jak twierdzi - specoperacji. To jest normalna wojna, ludność cywilna jest bombardowana i zabijana. Mam przyjaciół, którzy są na wschodzie Ukrainy i w Kijowie. Siedzą w piwnicach, mówią, że wszystko dookoła jest porozbijane i jest coraz więcej gwałtów. Oni chcą sprawić, byśmy się wystraszyli i poddali. A Ukraina będzie walczyć do końca. Poleje się jeszcze bardzo dużo krwi i jeszcze wiele żyć zabiorą. Nie mamy jednak innego wyjścia. Zmieniło się twoje podejście do Rosjan? - Bardzo. Mówili, że są naszymi braćmi, a okazali niewolnikami Putina. Boją się tak, że nawet nie mogą nic powiedzieć. Ja wiem, że propaganda w Rosji trwa od wielu lat, a tę wojną szykowali nie jeden dzień. Wielu z Rosjan ma rodziny w Ukrainie, mogli zadzwonić i zapytać, jak wygląda prawda, ale telefony milczą. Wkrótce macie mecz z Wisłą Płock, w której gra dwóch Rosjan. - Znam ich bardzo dobrze. To moi koledzy i świetni zawodnicy. Tam chyba zabronili im mówić cokolwiek o wojnie. Boją się, że ich bliscy, którzy są w Rosji, mogą trafić do więzienia. Nie wiem, jak się zachowam. Rozmawiałem z nimi przed wojną, ale teraz nie. Nie wiem, jakie jest ich zdanie, ale na pewno zapytam. Wydaje mi się, że Rosjanie nie interesują się losem Ukraińców. I wspierają politykę Putina. To dla mnie bardzo dziwne i coś niewiarygodnego. Z Polski płynie ogromna pomoc dla Ukrainy. - Gdyby nie Polacy, to nie wiem jak ta wojna by wyglądała. Ze wszystkim nam pomagacie: leki, opatrunki, żywność, odzież, przyjęliście nas do domów, dajecie prace. Zawodnicy z zespołu też pomagali, przekazali sporo pieniędzy. Mam kilku kumpli, którzy załatwili dobre ceny w hurtowniach i staramy się wysyłać te najważniejsze rzeczy. W Ukrainie w szpitalach brakuje właściwie wszystkiego.