Na pierwszy rzut oka taka przewaga jest absolutnie wystarczająca, ale nie w tym przypadku. Prawdopodobnie w starciu z każdą inną drużyną Europy te dziesięć bramek wystarczyło by do awansu z palcem w nosie. No, może jeszcze z Barceloną Lassa nie byłoby to 90 procent pewności. Z Paryżem te proporcje rozkładają się na skromne 50/50. Dlaczego? Bo Paryż to personalnie najlepsza drużyna świata: Nikola i Luka Karabatić, Luc Abalo, Mikkel Hansen, Thierry Omeyer, Sander Sagosen, Nedime Remili, Luka Stepanczić, Uwe Gensheimer, itp., itp. Z trenerem Raulem Gonzalesem, który dwa lata temu wygrał Ligę Mistrzów z Varadarem Skopje. Z największym - katarskim - budżetem w historii klubowej piłki ręcznej, z najlepiej opłacanymi gwiazdami. Sportowo to zespół na papierze nie do pokonania. Z Paryżem da się wygrać, gdy się zagra genialne spotkanie, a rywal ma najgorszy dzień w roku. Do tej pory taki dzień zdarzał się Francuzom regularnie w Final Four w Kolonii, dlatego nigdy po to trofeum nie sięgnęli. Ale wygrać z nimi w dwumeczu - to jest mission impossoble. Kielczanom furtka do dokonania niemożliwego się otworzyła - pierwszy mecz w hali Legionów zagrali genialnie, wygrali 34-24 i muszą "tylko" te dziesięć goli przewagi obronić. - Pojawiają się głosy, że to był najlepszy mecz w historii klubu, więc nie wymagajcie, że zagramy taki sam tydzień później. Ale też nie mówmy, że na kolejny taki trzeba będzie czekać 50 lat - mówił przed wylotem do Paryża rozgrywający PGE Vive Mariusz Jurkiewicz. To, że taka przewaga w starciu z takim rywalem nie jest bezpieczna świadczy praktyka. Oczywiście nie zdarza się często odrobienie takich strat, ale się zdarza. W poprzednim sezonie sam Paryż grał Ligę Mistrzów na Białorusi z Mieszkowem Brześć. Przegrywał 10-cioma golami, ale wygrał. W poprzednim sezonie katarscy Francuzi też stanęli na drodze Vive w ćwierćfinale Ligi Mistrzów - po 30 minutach prowadzili różnicą 12 goli - 22-10. Nie da się? Trzy lata temu w finale Ligi Mistrzów z węgierskim Veszprem kielczanie kwadrans przed końcem przegrywali dziewięcioma bramkami. Pamiętacie jak się skończyło? Albo mecz reprezentacji Polski Bogdana Wenty ze Szwecją na mistrzostwach Europy w Serbii w 2012 r. - minus 11 do przerwy i remis. Więc sportowo rzecz ujmując - da się taką przewagę odrobić, da się taką przewagę roztrwonić. A do tego dochodzą dodatkowe okoliczności. Rewanżowe spotkanie w Paryżu poprowadzą serbscy sędziowie Duszan Stojković i Nenad Nikolić. Ci sami, którzy w 2015 roku poprowadzili półfinał mistrzostw w Katarze między Polską i gospodarzami. Tak, to ten słynny mecz po którym Piotr Chrapkowski i reszta drużyny otoczyli Serbów po meczu i ironicznie bili im brawo za "doskonałą" pracę. Polska przegrała z Katarem, który jedyny raz w historii awansował do finału. Nawet teraz, po pięciu latach gdy się ogląda to spotkanie to szlag człowieka trafia na bezczelne, ordynarne, ostentacyjne gwizdanie pod gospodarzy. Po kilku decyzjach człowiek ma ochotę rzucić komputer w diabły i nie wracać do tej parodii sędziowania. Teraz ci sami panowie będą prowadzić mecz, w którym diabelnie istotne mogą być szczegóły, pojedyncze gwizdki, które uruchomią lawinę. A i jeszcze jedno... Zgadnijcie, kto z ramienia Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej (EHF) będzie sędziowskim delegatem na to spotkanie? Macedończyk Dragan Naczewski, szef sędziów w EHF, ten sam który był obserwatorem na tym pamiętnym katarskim półfinale... Przypadek? Delegowanie sędziów to nie loteria, tylko konkretne decyzje konkretnego człowieka. Rok temu ten sam pan delegował na pierwszy mecz z Paryżem w Kielcach sędziów z Czarnogóry - na starcie dwóch drużyn z absolutnego europejskiego topu dał arbitrów, którzy powyżej fazy grupowej LM nigdy nie sędziowali. Nie sprzyjali ostentacyjnie gościom, byli po prostu słabi, a szczegóły w których tkwi diabeł były takie, że czasami takiej drużynie jak Paryż wystarczą dwa-trzy zbiegi okoliczności by złapać wiatr i odjechać na 10 bramek. I nie ma problemu, jeśli są to rzeczywiście zbiegi okoliczności, problem jest wtedy, gdy są to "zbiegi okoliczności". Wystarczy kilka "błędnych" gwizdków w odpowiednim momencie, by jedną drużynę wybić z rytmu, zatrzymać akcję, a drugiej dać argumenty. Ale dość o tym, oby nie miało to żadnego znaczenia. Oby znów PGE Vive zagrało genialny mecz, wtedy jest szansa że się te 10 goli obroni. Do składu może wrócić Krzysztof Lijewski, a to dodatkowe dwie ręce i 100 kg w obronie, bo w ataku raczej nie zagra - przez półtora miesiąca leczył pękniętą kość dłoni, a jak się zrosła, to złapał przeziębienie, brał antybiotyki. Początek meczu w Paryżu o godz. 17, transmisja w Canal+ Sport 2. Leszek Salva