Grając niemal najmocniejszym składem Polacy przegrali z rezerwami wicemistrzów Europy 23:26. To pierwsza porażka "biało-czerwonych" w Tauron Arenie Kraków, która ma być ich siedzibą w trakcie styczniowych mistrzostw Spotkanie było z gatunku tych, o których trenerzy mówili, że "najważniejsze, że nikomu nic się nie stało i obyło się bez kontuzji". Dla kibiców takie, o którym można powiedzieć, że "byłem na meczu ręcznych. - I co? - A nic, wygrali." Dla samych zawodników był to dopust Boży, bo trzeba było zagrać 60-któryś mecz w sezonie. Grać w momencie, w którym cała handballowa Europa leży kołami do góry na urlopach. I grać z drugą reprezentacją Danii mecz bez stawki. To spotkanie było znacznie ważniejsze dla organizatorów, którzy zbierają doświadczenie przed styczniowymi mistrzostwami Europy, a Kraków ma być siedzibą naszej reprezentacji i miejscem rozgrywania półfinałów i finału (oby to było tożsame). Dlatego trudno mieć pretensje do reprezentantów Polski, że długo do nich docierało, że to jednak mecz kadry w hali, w której nie można przegrać. Najbardziej ospałość widać było w obronie, bo Duńczycy prawie bez kontaktu zdobywali gola za golem i prowadzili niemal od początku meczu, nawet czterema golami (16:12). A "biało-czerwoni" grali jak zwykle, czyli schematycznie, statycznie i bez pomysłu. Gole zdobywali sytuacyjne, po indywidualnych zagraniach i dzięki indywidualnym umiejętnościom. Czyli jak zwykle. Najbardziej znany Duńczyk, Mads Larsen z niemieckich Rhein Neckar Loewen, czyli jeden z czołowych graczy Europy, robił co chciał. Jego koledzy zresztą niewiele mu ustępowali, ale gdy tylko Polacy postawili obronę twardszą obronę, to zaraz przynosiło to efekt. Po zmianie stron "biało-czerwoni" wzięła się do roboty. Naprawdę nie potrzeba było wiele wysiłku, by odrobić straty i wyjść na skromne prowadzenie. Ale co z tego, skoro po kwadransie znów duńskie rezerwy prowadziły i widmo pierwszej porażki w Tauron Arenie Kraków stało się bardzo realne. Cztery minuty przed końcem Dania wygrywała 25:23 po kolejnych błędach rozkojarzonych Polaków i stało się jasne, że hasło "szczęśliwej hali w Krakowie", trzeba będzie zutylizować. A kibice nie mogą powiedzieć, że byli na meczu "ręcznych" i ci wygrali. Po meczu spiker dziękował "najlepszym kibicom", którzy jednak chyba na to spotkanie nie dotarli. Może odstraszyły ich ceny biletów, które jak na mecz sparingowy były zbyt wysokie. Atmosfera w Tauron Arenie Kraków była senna, doping był śladowy, choć trzeba oddać, że momentami trybuny pokazywały ogromne możliwości, więc na styczniowych mistrzostwach Europy, powinno być dobrze. Autor: Leszek Salva