W swoim pierwszym meczu eliminacji do mistrzostw Europy w piłce ręcznej kobiet prowadzona przez Arne Senstada reprezentacja Polski przegrała w Lubinie z Danią 22:26. Chociaż znakomicie w bramce spisywała się Adriana Płaczek, to przez brak skuteczności w ataku nie udało się sprawić niespodzianki, jaką byłaby wygrana z wicemistrzyniami Europy. Nasz zespół miał spore problemy w ataku i przez to, nawet w momentach, kiedy dopadał rywalki, dość szybko znów pozwalał Dunkom odskoczyć. Skrzydłowa reprezentacji Polski Daria Michalak przyznała po spotkaniu, że nawet trener Arne Senstad uczulał ja na to, ale zabrakło chłodnej głowy. "Pokazałyśmy, że warto na nas stawiać" "Rywalki to zespół światowej klasy, medalistki największych światowych imprez. To, że grałyśmy z nimi jak równy z równym, to na pewno pozytyw tego meczu. Na koniec jednak zabrakło chłodnej głowy. Oddawałyśmy za szybkie rzuty, choć trener w przerwie apelował, żebyśmy bardziej przygotowywały swoje akcje i czekały do pewnej pozycji, a nie rzucały od razu. I niestety przez to Dunki nam odskoczyły" - analizowała skrzydłowa reprezentacji Polski. Warto jednak zauważyć, że ta porażka nie wpływa na nasze szanse awansu do mistrzostw Europy. Przypomnijmy, że Biało-Czerwone trafiły do ostatniej z nich. Jest to wyjątkowa grupa, ponieważ jako jedyna składa się tylko z trzech zespołów. Rywalkami Polek zostały drużyny z Danii i Kosowa. W pozostałych grupach o bilet na mistrzostwa Europy walczą po cztery ekipy. Ze wszystkich grup (łącznie z “polską") promocję na ME 2024 otrzymają po dwie najlepsze drużyny. A przed naszą drużyną nie tylko rewanż z Danią, ale również dwumecz z Kosowem, w którym z kolei to my będziemy zdecydowanym faworytem. A spotkanie w Lubinie pokazało, że w zespole Arne Senstada jest spory potencjał.