- Jestem w finale czwarty raz i ani razu nie przegrałem, więc jestem dobrej myśli - mówił przed finałem rozgrywający Vive Uros Zorman. Michał Jurecki po wygranym półfinale z Paryżem zapewniał, że nie ma mowy o radości, bo najważniejszy mecz przed drużyną. Fatalny początek Vive Ale ten najważniejszy mecz kielczanie zaczęli bardzo źle. Zepsuli cztery pierwsze akcje, a tylko jedną przez obroniony rzut węgierskiego bramkarza. Pozostałe to proste straty: złe podanie lub błąd kroków. A Węgrzy byli do bólu skuteczni i wygrywali 3-0. Z węgierską obroną, ruchliwą, agresywną i piekielnie twardą mistrzowie Polski sobie nie radzili. Kombinowane, szybkie ataki, które tak fantastycznie wychodziły w ostatnich kilku meczach w polskiej lidze i Lidze Mistrzów, tym razem się nie udawały i przypominały pracę diesla na mrozie. Veszprem natomiast grało prosto aż do bólu. Uruchomiło swoje trzy działa dalekiego zasięgu - Nagy, Palmarsson i Ilić - i bombardowały kielecką bramkę zupełnie bezkarnie. A jak od czasu do czasu koledzy znaleźli kołowego Nilssona albo skrzydła, to mamy obraz meczu. Węgrzy zdobywali bramki szybko i bez kłopotów, my męczyliśmy się niemiłosiernie w każdej akcji. Wychodził też problem, o którym głośno nie mówiono przed meczem. Veszprem miało więcej zdrowych i w pełni sprawnych zawodników na kluczowych pozycjach. W Kielcach za Urosa Zormana, Michała Jureckiego i Krzysztofa Lijewskiego, czyli całą drugą linię, mogli wejść: przewidywalny Karol Bielecki, niegrający od pół roku z powodu kontuzji Grzegorz Tkaczyk lub kompletnie niedoświadczony Paweł Paczkowski. I przewaga w jakości i ilości zmienników na skrzydłach nie mogła tego wyrównać. Pod koniec pierwszej połowy jeden tylko zryw podopiecznych Tałanta Dujszebajewa przyniósł efekt. Lijewski i Zorman znajdowali kołowego Julena Aginagalde i doszli na jedno trafienie (12-13). Ale tylko na chwilę, bo zaraz Madziarzy zdobyli trzy gole z rzędu i do szatni schodzili wygrywając już 17-13. Nawet taka przewaga w piłce ręcznej jest do odrobienia, pod warunkiem że się zmieni sposób gry, ale ten się nie zmieniał. Mało tego, tak naprawdę posypał się całkowicie. Po siedmiu minutach drugiej połowy Veszprem wygrywało już sześcioma golami, a w 40. nawet ośmioma. To już była przewaga praktycznie nie do odrobienia, a kielczanom pozostawała walka o uniknięcie pogromu, bo Węgrom wychodziło wszystko, a naszej drużynie nic. Było tylko jedno małe ale... Charakter i słynne "jedną na luzie" Kwadrans przed końcem Vesprem wygrywało 28-19. 9 golami! Na trybunach Lanxess Areny trwała węgierska feta, gulasz i tokai lały się strumieniami. I atmosfera udzieliła się zawodnikom. Kielczanie zaczęli odrabiać starty, gola za golem, parada Szmala za paradą. Tobias Reichmann zdobywał gola za golem i podbiegał do trybuny kieleckich kibiców i wściekle pobudzał ich do dopingu. Tylko czas uciekał nieubłaganie. Ale kielczanie byli szybsi. W 56. minucie po karnym Bieleckiego rzuconym bezczelnie na głowę Alilovića był remis 28-28. Dziewięć goli z rzędu! Za głowę łapał się Dujszebajew, Lijewski i tysiące kibiców. W 58. minucie i 30. sekundzie Bielecki przestrzelił karnego i nie udało się wyjść na prowadzenie. Wreszcie trafił Ilić i znów Węgrzy byli bliżej. Karny dla Polaków i Alilović broni drugiego karnego. Mają piłkę i prowadzą, ale nie mogą oddać rzutu. Kielce przejmują piłkę i 10 sekund przed końcem Dujszebajew bierze czas. 10 sekund! Lijewski z drugiej linii dwie sekundy przed końcem w okienko! Remis! Dogrywka!