Zbigniew Czyż, Interia: Panie Mariuszu jak panu mija kwarantanna? Mariusz Jurasik: - Na szczęście ja i wszyscy w rodzinie są zdrowi, wbrew pozorom nie mam zbyt dużo czasu wolnego. Obecnie pracuję w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Kielcach i ciągle jestem w pracy, tyle że zdalnie. Bardzo dużo czasu spędzam przed komputerem. Można takie "sportowe" zajęcia z młodzieżą prowadzić skutecznie? - Staramy się, żeby chłopcy coś robili sami indywidualnie, wiadomo, że całkiem dobrego treningu nie da się zrobić, bo jest to gra zespołowa, a nie indywidualna. Pracujemy nad siłą i wydolnością, robimy wszystko, żeby tego czasu całkiem nie zmarnowali. Wiemy już, że nasza męska reprezentacja nie wystąpi na przyszłorocznych mistrzostwach świata w Egipcie, zarówno prekwalifikacje jak i faza play-off zostały odwołane, jak pan ocenia taką decyzję? - Uważam, że jest ona niesprawiedliwa. Myślę, że jest jeszcze tak dużo czasu do mistrzostw świata, że EHF, gdyby tak naprawdę chciała, to znalazłaby dogodny termin. Meczów do rozegrania nie zostało zbyt wiele. Można było dać szansę zespołom, które miały walczyć o awans. Co zrobić, musimy to jednak zaakceptować i żyć z tym dalej. Pewnie światowa federacja już nie zmieni tej decyzji. Na przełomie siedmiu, ośmiu miesięcy spokojnie można było znaleźć jeszcze dwa terminy, żeby te eliminacje przeprowadzić. Wiadomo też, że w grudniu odbędzie się Final Four w Lidze Mistrzów piłkarzy ręcznych i że nie odbędą się mecze we wcześniejszych rundach. Straciły na tym między innymi dwa polskie zespoły PGE Vive Kielce i Orlen Wisła Płock. Ta decyzja również nie jest do końca sprawiedliwa? - Tutaj zadowolone mogą być tylko cztery zespoły, które pojadą do Kolonii na finał i to nie do końca. Na pewno nie jest to fair wobec wszystkich, choć z drugiej strony w dobie pandemii ciężko jest znaleźć złoty środek, żeby wszystkich zadowolić. Nie za bardzo wiem, jak Final Four w grudniu będzie wyglądało. Wielu zawodników zmienia barwy klubowe, na przykład Mirsad Terzic, który od nowego sezonu będzie grał w Orlen Wiśle Płock, a do tej pory reprezentował barwy węgierskiego Telekomu Veszprem, które ma w tym finale wystąpić. Nie wiadomo też, czy turniej odbędzie się z kibicami czy bez. Widać, że EHF robi wszystko, żeby finał się odbył chociażby ze względów finansowych. Natomiast grafik będzie niezwykle napięty. We wrześniu ma wystartować przecież kolejna edycja Ligi Mistrzów. Jest pan blisko kieleckiej piłki ręcznej, naszego eksportowego zespołu PGE Vive Kielce. Jak według pana będzie wyglądać najbliższa przyszłość mistrza Polski? Wiemy już, że zawodnicy doszli do porozumienia w sprawie obniżenia kontraktów, jednak właściciel klubu Bertus Servaas z powodu pandemii sporo straci też w swoim biznesie, a to z kolei może się przełożyć na kondycję szczypiorniaka w Kielcach. Nie wiadomo także, w jakim wymiarze finansowym miasto będzie się mogło angażować w sport. - No właśnie, nie ma różowej wizji nie tylko dla Vive, ale też dla żadnego klubu. Nie jestem od tego, aby wydawać jakieś wyroki. Natomiast życzyłbym sobie, pewnie tak jak wszyscy kibice tej dyscypliny sportu, żeby taki klub jak Vive przetrwał, ponownie się odbudował i żebyśmy mogli się cieszyć i chwalić, że mamy jeden z najlepszych klubowych zespołów w piłce ręcznej na świecie. Nie jest kolorowo, cieszymy się, że zawodnicy, sztab szkoleniowy i sztab medyczny zgodzili się na obniżenie zarobków, mam nadzieję, że pandemia szybko się skończy i wszystko wróci do normalności.