W czwartek mija siedem miesięcy od ogłoszenia decyzji o powołaniu spółki Superliga i dwa miesiące, od kiedy w zmienionej formule i pod innym szyldem rozpoczęły się rozgrywki męskiej ekstraklasy. - Przez ten okres udało nam zmobilizować i zjednoczyć środowisko, z czym wcześniej był problem, a na linii federacja - kluby istniał konflikt - przyznał Gontarek podczas konferencji prasowej podsumowującej dotychczasową działalność PGNiG Superligi w formule ligi zawodowej. Jak dodał Janusz Kowalski, wiceprezes zarządu Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwo, wprowadzone z inicjatywy sponsora rozgrywek zmiany, m.in. w sposobie finansowania czy systemie rywalizacji, spotkały się z aprobatą zarówno związku, jak i klubów. - Szukaliśmy rozwiązań, że wygranymi będą wszyscy: kluby, związek, sponsor - zaznaczył i dodał, że po powołaniu spółki część środków sponsorskich trafi bezpośrednio do klubów, a ich wydatkowanie będzie pod kontrolą. - To kluby mają zostać największymi beneficjentami naszych inwestycji - podkreślił Kowalski. Do wzorów z USA nawiązuje już formuła rozgrywek - obecnie rywalizacja toczy się w dwóch grupach po siedem drużyn, z których po pięć awansuje do fazy finałowej. - Rundy zasadnicza i finałowa mają stanowić odrębną całość, tak, aby każdy klub miał swoje pięć minut - powiedział Gontarek, który zauważył, że dodatkowe emocje generuje zasada, że w przypadku remisu odbywa się dogrywka. Jak wyjaśnił, plany spółki sięgają trzech najbliższych sezonów, gdyż na taki okres została podpisana umowa ze sponsorem i partnerem telewizyjnym (NC+). Liga została "zamknięta", tzn. nikt z niej nie spada, a awans może nastąpić po spełnieniu kryteriów sportowych, infrastrukturalnych i finansowych. - To służy profesjonalizacji rozgrywek, ale przed nikim nie zamykamy drzwi - nadmienił Gontarek, a Kowalski dodał: "Słabsze kluby się zadłużały, aby tylko utrzymać się w ekstraklasie. Obecny wariant służy stabilizacji finansowej". Elementami, które mogłyby przyczynić się do podniesienia poziomu rozgrywek i rozwoju ligi, a których wprowadzenie rozważają władze spółki, są salary cap, czyli limity wydatków na pensje zawodników, oraz pewnego rodzaju draftu, który zapewniłby, że najbardziej utalentowani gracze trafialiby do słabszych sportowo klubów. - Nie wyznaczamy sobie konkretnych dat, ale chcemy i będziemy pracować nad wprowadzeniem innowacji, które pomogłyby klubom i lidze w myśl zasady, że jesteśmy tak silni, jak najsłabszy z nas - zwrócił uwagę szef spółki prowadzącej rozgrywki. Jak tłumaczył Gontarek, ze strony biznesowej w interesie wszystkich jest, aby każdy mecz Superligi był zacięty i aby każde spotkanie śledził w halach komplet publiczności. Poinformował, że zmiany w tym kierunku nie będą działać na niekorzyść dwóch wybijających się klubów - Vive Tauronu Kielce i Orlen Wisły Płock. - To jest cel, który zapewni klubom odczuwalny wzrost przychodów i robienia dobrego biznesu. Także z perspektywy Kielc czy Płocka. Z ich punktu widzenia także korzystne będzie doprowadzenie do sytuacji, gdy jest więcej pojedynków zaciętych, wyrównanych i mniejszy podział na faworytów i tzw. chłopców do bicia. Dlaczego nie iść w kierunku Bundesligi, gdzie rozgrywki krajowe liczą się bardziej niż międzynarodowe, a większy prestiż towarzyszy zdobyciu mistrzostwa Niemiec niż wygraniu Ligi Mistrzów - przyznał. Dlatego też - uważa - nie obawia się o stanowisko najsilniejszych sportowo i finansowo klubów w tej sprawie. - Zmiany muszą być jednak rozsądne, a regulacje zdrowe i transparentne. Nikt nie mówi o przeniesieniu żywcem wzorów z USA, nie chcemy robić sztucznego szumu. Wydaje się jednak, że gdyby największe sportowe talenty trafiały do najbardziej ich potrzebujących klubów, gdzie ci zawodnicy mogliby się ogrywać i rozwijać, to w przyszłości skorzystaliby na tym i ci najsilniejsi, i reprezentacja - podsumował.