Końcówka maja i początek czerwca to dla Orlenu Wisły Płock trzy absolutnie kluczowe wydarzenia. Pierwsze z nich już za nami - we wtorek w Płocku remis 20-20 dał kolejne mistrzostwo Polski Łomży Vive Kielce, choć samo spotkanie było fascynujące, a na 20 minut przed końcem gospodarze prowadzili pięcioma bramkami. Drugie rozpocznie się dzisiaj - to turniej finałowy Ligi Europejskiej w Lizbonie. Dziś o godz. 16 w pierwszym półfinale obrońca trofeum FC Madeburg zmierzy się z chorwackim zespołem RK Nexe Našice, a o 18.30 Benfica Lizbona zagra z Orlenem Wisłą Płock. W niedzielę odbędą się mecze o miejsca: o 16.30 przegrani zagrają o trzecią lokatę, na godz. 19 zaplanowano finał. Andrzej Grupa, Interia: Sam awans do niedzielnego finału w Lizbonie będzie już dla was sukcesem? Adam Wiśniewski, dyrektor sportowy Orlenu Wisły Płock: Myślę, że tak, bo rok temu to się nam nie udało, a bardzo tego chcemy. W tej drugiej rywalizacji wygra pewnie Magdeburg i chciałbym zagrać taki rewanż za ubiegły rok. Wtedy w Mannheim oni byli minimalnie lepsi. Teraz wygrywają niemal wszystko, może poza Pucharem Niemiec, ale chciałbym się z nimi zmierzyć. To będzie wasza karta przetargowa w staraniach o dziką kartę do Ligi Mistrzów? - Mam taką nadzieję, chcieliśmy awansować po raz kolejny do Final4, by pokazać, że jesteśmy czołowym klubem w Europie. Na pewno będziemy się ubiegać o tę dziką kartę. Pewnie tym razem nie zagra zespół z Białorusi i zespół z Ukrainy, więc zrobią się dwa dodatkowe miejsca. Mam nadzieję, że EHF doceni naszą pracę i nasze sukcesy, bo skoro drugi raz awansowaliśmy do Final4, to zasługujemy na grę w Lidze Mistrzów. A kadra będzie jeszcze ewentualnie modyfikowana pod start w Lidze Mistrzów? - Nie, ona już jest zbudowana, takie ruchy wykonujemy dużo wcześniej. Staraliśmy się zachować trzon zespołu, albo ktoś od nas odchodzi do lepszego klubu, albo my wymieniamy graczy na innych. Szukamy graczy na trzy, cztery lata: dośiadczonych lub młodych z perspektywami. Działamy tak, jak nam na to budżet pozwala. Nie ma znaczenia, czy będziemy występować w Lidze Europejskiej czy Lidze Mistrzów, zresztą o tej porze ciężko już znaleźć kogoś do gry w tych elitarnych rozgrywkach. Adam Wiśniewski: Termin meczu z Łomżą Vive był dla nas trochę krzywdzący Ma pan jeszcze żal do Superligi, że wyznaczyła mecz o mistrzostwo z Łomżą Vive pięć dni przed turniejem w Lizbonie? - Sporo już o tym mówiliśmy i pisaliśmy. Dla nas to było trochę krzywdzące, mieliśmy zaledwie dzień na odpoczynek, w czwartek jeden treningi i ruszyliśmy do Portugalii. Straciliśmy w tamtym spotkaniu Niko Mindegię, ale to się moglo stać także w innym terminie. Z drugiej strony, to nasz reżyser gry, a bez niego ciężko będzie w Final4. Wiele sił nas ten mecz kosztował... Resztę drużyny udało się już pozbierać? - To będziemy mogli powiedzieć dopiero po Final4, w niedzielę wieczorem. Jesteśmy już zmęczeni, bo to końcówka sezonu, każdego coś boli. A jak gra, to przeważnie z jakimiś mikrourazami lub poobijany. W najlepszej kondycji nie jesteśmy, ale trudno, musieliśmy grać we wtorek, bo tak nam kazano. Losowanie było dla was chyba umiarkowanie dobre. Ominęliście mistrza Niemiec Magdeburg, ale też nie zagracie z chyba najsłabszym w stawce Nexe. Jak pan ocenia Benficę? Nie wiemy tylko, ile osób będzie w hali i jaką atmosferę zrobią. Chcemy zagrać w finale, więc musimy walczyć o zwycięstwo. Adam Wiśniewski: Benfica też jest agresywna w obronie To będzie starcie dwóch zespołów, które mocno stawiają na defensywę? - I my, i Benfica potrafimy grać w różnych systemach. Dziś trenerzy mają przygotowane różne rozwiązania, czy to ma być sześciu na pięciu czy siedmiu na sześciu. Każdy dostosowuje swoją taktykę pod rywala. Wiadomo, że my lubimy grać wysoko w obronie, ale oni też w defensywie są agresywni. Mają doświadczonych graczy, na pewno będzie w sobotę ciężko. Ten mecz z Łomżą Vive, choć straciliście w nim mistrzostwo, pokazał, ze nawet jak stracicie obu centralnych defensorów, to i tak zespół może nadal grać tak samo. To podbudowuje mentalnie? - Miałem różne scenariusze na to spotkanie, ale że stracimy trzech podstawowych obrońców, bo jeszcze Przemysława Krajewskiego, to nie przewidziałem. Wiedziałem, że będą czerwone kartki, że stracimy dwóch czy trzech zawodników, ale po 40 czy 50 minutach. A nie tego, że w 23. minucie będziemy bez trzech zawodników! Siedziałem za ławką rezerwowych i nie wierzyłem w to, co się dzieje. A to, że straciliśmy Mirsada Terzicia po 35 sekundach, to chyba klubowy rekord w Wiśle? Pamięta pan inne takie spotkanie w Kielcami, równie dramatyczne? - Chyba taki był mecz w półfinale w 2004 czy 2005 roku, gdy u nas Artur Niedzielski dostał czerwoną kartkę z krzyżem (oznaczało to wykluczenie z boiska i grę do końca meczu w osłabieniu - red.) chyba w 50 minucie i do końca graliśmy w szóstkę. O ile oczywiście nie było innych kar, bo czerwone kartki też się sypały. Były wtedy dwie dogrywki, nasz awans do finału, w sumie porównywalne emocje. Wiadomo, że takie mecze to zawsze dużo twardej walki, taka już ich specyfika. Adam Wiśniewski: Trener ma pomysł, jak zastąpić Mindegię Aby wygrać z Benficą, trzeba zatrzymać występujących w niej Serbów: Petara Đorđicia i Lazara Kukicia? - Nie tylko. Wiadomo, że Đorđić jest ich najlepszym strzelcem, ale mają też na skrzydle doświadczonego Källmana, dwóch bardzo dobrych kołowych i Kukicia na środku rozegrania,. Pierwsza siódemka jest bardzo dobra, ale cały zespół też daję radę. To w większości ludzie, którzy grali już w innych, mocniejszych ligach. Przeciwko Källmanowi grał pan wielokrotnie, m.in. w reprezentacji. Choć może rzadko tak dosłownie przeciwko, bo występował pan na tej samej pozycji, ale pamiętam, że on często prowokował rywali. Dalej to robi? - Już chyba nie, jak patrzę na niego, to ostatnio zrobił się spokojny. Jak można zastąpić Niko Mindegię, który był mózgiem waszej drużyny? - Trener ma jakiś pomysł, nie chciałbym go zdradzać. Mamy innych zawodników, którzy potrafią grać na środku, choćby Tina Lučina. Naszym podstawowym playmakerem będzie zapewne Dmitrij Żytnikow, który wyjdzie jako pierwszy, ale później trener będzie rotował składem. Żaden gracz nie wytrzyma już teraz godziny na boisku przy takiej intensywności. Rozmawiał Andrzej Grupa, Interia.pl