Sześć bramek wywalczonych na wyjeździe - to była przewaga-marzenie lidera Bundesligi. I właściwie różnica - tak się wydawało - rozstrzygająca ten dwumecz. Kielczanie tylko jedno spotkanie, pierwsze w sezonie, wygrali siedmioma trafieniami. Ale to było w Hali Legionów i rywalem był zespół z Zagrzebia. Zupełnie dwie różne historie. Kibice Industrii uwierzyli jednak w to, że ich ulubieńcy są w stanie sprawić cud. Licznie stawili się w Berlinie, wykonali przemarsz jaki zawsze czynią podczas Final 4 w Kolonii. Jak wyliczył Maciej Wojs z TVP Sport, przez ostatnich 31 lat tylko 6 razy na 304 w Lidze Mistrzów zespół gości wygrywał rewanż różnią co najmniej sześciu bramek. Przy czym nie musiał aż tylu odrabiać. "Cud" - to było słowo powtarzane przed tym starciem. Liga Mistrzów. Industria Kielce marzyła o cudzie w Berlinie. Musiała pokonać lidera Bundesligi w jego hali. I to sześcioma bramkami I choć to wicemistrzowie Niemiec rozgrywali akcję jako pierwsi, to po trzech minutach kielczanie mieli już 1/3 strat odrobionych. Industria zaczęła bardzo agresywnie w obronie, to oczywiście groziło karami i w 8. minucie goście mieli już dwa wykluczenia w dorobku. Ale też imponowali swoim nastawieniem, widać było, że ekipa Tałanta Dujszebajewa nie przyjechała do stolicy Niemiec na wycieczkę. Było więc ofensywne szaleństwo z obu stron, na trafienia Francuzów z Industrii seryjnie odpowiadał Mathias Gidsel. Najlepszy zawodnik na świecie w 2024 roku, to wyróżnienie otrzymał niedawno, statuetkę odebrał przed meczem. MVP mundialu, mistrz świata, mistrz olimpijski - wszystkie tytuły Duńczyka można wymieniać długo. W 11. minucie miał w dorobku już sześć oddanych rzutów, wszystkie minęły Miłosza Wałacha i trafiły do siatki. Odpowiedzi wicemistrzów Polski sprawiały, że wynik wciąż był bliski remisu. A nawet jak berlińczycy uzyskali prowadzenie, to zaraz kielczanie potrafili odpowiedzieć. Aby marzyć o awansie do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, kielczanie potrzebowali jednak wsparcia bramkarza. A tego dziś nie było. Wałach przepuścił osiem rzutów rywali, wreszcie zastąpił go Bekir Cordalija. I sytuacja się powtarzała, tego wsparcia dla drużyny nie było. A jeszcze przed upływem pierwszego kwadransa drugą karę dwóch minut dostał filar defensywy Industrii Arciom Karaliok. Tyle że ledwie jego kara się skończyła, to drugi raz wykluczony został szwedzki filar defensywy berlińczyków - Max Darj. W Max-Schmeling-Halle rozgrywano jedną z najbardziej szalonych połów w całej historii piłki ręcznej. Gospodarze pomylili się przy rzucie po raz pierwszy w 24. minucie, choć Cordalija nie interweniował. Kontuzji doznał świetnie grający Alex Dujszebajaew, ale jeszcze bardziej cierpiał Fabian Wiede z Füchse, miał problemy z kręgosłupem. Za chwilę na parkiet padł Gidsel, sędziowie sprawdzali, czy Jorge Maquedzie należy się czerwona kartka. Skończyło się, słusznie, na karze dwóch minut. A jeszcze za moment sytuacja się powtórzyła z Theo Monarem - znów VAR, znów dwie minuty wykluczenia, ale i poważne skręcenie stawku skokowego skrzydłowego Tima Freihöfera, świetnie wykonującego karne. A w tym wszystkim grająca w osłabieniu Industria odskoczyła nagle na 20:18. A w ostatniej minucie prowadziła 24:20, gdy rzutem rozpaczy z 12 metrów trafił na 24:21 Gidsel. Po raz dziesiąty pokonał bramkarzy Industrii. W jednej połowie! Ambitna pogoń Industrii Kielce w Berlinie. Niby blisko, a jednak wciąż daleko od awansu To zapowiadało ogromne emocje po przerwie, Industria wierzyła w możliwość sprawienia sporej sensacji. W drugiej połowie wreszcie coś obronił Cordalija, nawet rzut karny, ale też i kielczanie nie byli już tak skuteczni. Berlińczycy szybko odrobili straty, wyrównali, ale wicemistrzowie Polski nie odpuszczali. Bolała jednak nieskuteczność kielczan, zmarnowany rzut karny Cezarego Surgiela, niepotrzebny rzut z dystansu w przewadze w wykonaniu Szymona Sićki. Trzeba też oddać gospodarzom, że dużo lepiej prezentowali się w defensywie, nawet wówczas, gdy bronili piątką. Kielczanie zaś zaczęli odczuwać trudy tego spotkania. W 51. minucie Maqueda wyprowadził Industrię na 33:31. Kielczanie potrzebowali jeszcze czterech trafień, a czasu upływał. Graniczyło to z cudem, ale przecież akurat w piłce ręcznej te cuda się zdarzają. W Fuchse nie był już tak skuteczny Gidsel, kielczanie lepiej go pilnowali, ale więcej miejsca mieli koledzy Duńczyka. W 53. minucie Sićko trafił z karnego na 34:31, zrobiło się nerwowo. 7,5 minuty do końca - brakowało trzech trafień do rzutów karnych. Rok temu w Magdeburgu to one decydowały o awansie do Final 4, po remisie w dwumeczu. Ale przecież wtedy kielczanie mieli bramkę zapasu, jadąc do Niemiec. 54. minuta - kontra kielczan, Benoit Kounkoud trafia ze skrzydła na 35:31, zostały dwa trafienia straty w dwumeczu. Trener Fuchse Jaron Siewert momentalnie poprosił o przerwę, jego zespół był poważnie zagrożony. A później czas wziął Dujszebajew, zalecił swojej drużynie grę na dwóch obrotowych, bez bramkarza. To nie wypaliło, Fuchse dwa razy przechwyciło piłkę, Lasse Andersson i Mijajlo Marsenić trafiali do pustej bramki. A to de facto oznaczało koniec szans kielczan na awans do ćwierćfinału. To Fuchse zagra z Aalborgiem o miejsce w Final 4 w Kolonii. Fuchse Berlin - Industria Kielce 37:37 (21:24) Fuchse: Milosavljev (9/40 - 23 proc.), Ludwig (0/5 - 0 proc.) - Gidsel 12, Andersson 6, Freihofer 3 (2/2 z karnych), Prantner 2 (0/1), Herburger 2, Marsenić 2, Darj 1, Strlek 1, Langhoff 1 (1/2), Beneke 1, West Av Teigum 1, Wiede. Kary: 10 minut. Rzuty karne: 3/5. Industria: Wałach (0/12 - 0 proc.), Cordalija (5/29 - 17 proc.) - Sićko 8 (4/4 z karnych), Kounkoud 6, Nahi 5, A. Dujszebajew 4, D. Dujszebajew 4, Maqueda 3, Kaddah 3, Monar 2, Olejniczak 1, Karaliok 1, Gębala, Surgiel (0/1 z karnych), Karacić, Rogulski. Kary: 14 minut. Rzuty karne: 4/5.