Z hiszpańskiego mundialu kibice zapamiętają dwie rzeczy. Jedną na pewno będzie złoty gol Roberta Orzechowskiego dwie sekundy przed końcem meczu z Serbią, który dał nam wygraną 25-24. Pół następnej rzeczy to - kolejne zakończenie kariery przez zasłużonego Marcina Lijewskiego. Dlatego pół rzeczy, bo już kilka razy rezygnował i chyba musimy mieć nadzieję, że nie ostatni. Musimy, bo następców nie widać ani pod względem umiejętności, ani charakteru. Drugie pół to debiut Michaela Bieglera na wielkim turnieju w roli trenera reprezentacji Polski. A dlatego pół, bo właściwie jego debiut trzeba uznać głównie za fakt statystyczny. Po mistrzostwach do niemieckiego szkoleniowca jest wiele pytań. Za wiele. Przypadkową wyliczankę możemy zacząć od najprostszych. Primo: dlaczego w meczu z Węgrami do rzutów karnych podchodzili zawodnicy, którzy w Hiszpanii nie sprawdzili się w tym elemencie? Michał Kubisztal w 1. minucie przestrzelił piątego karnego w turnieju na 11 wykonywanych?! Robert Orzechowski potem powtórzył "wyczyn" kolegi. Obaj nie trafili w bramkę, co razem z "karnymi" statystykami jest kompromitacją. Pytanie więc brzmi, dlaczego karnych nie rzucał ten, który był w nich bezbłędny w meczu z Koreą, czyli Bartosz Jurecki? Secundo: po co na turniej pojechali tacy zawodnicy, jak: Michał Chodara, Marek Szpera czy Przemysław Krajewski? W sumie w sześciu meczach razem zagrali może ponad pół godziny. Nawet jeśli pech Chodary (zerwane ścięgno Achillesa na treningu) osłabia pytanie, to dołożymy jeszcze Michała Bartczaka albo Kamila Syprzaka, choć ich staż na hiszpańskich boiskach powiększy dorobek minutowy, a może nawet przekroczy godzinę. Tertio: trener Biegler obejmując kadrę zapowiadał, że będzie budował drużynę na 2016 rok, kiedy w Polsce odbędą się mistrzostwa Europy. Pytanie więc, jakiego doświadczenia nabrali wymienieni zawodnicy? Albo jaki postęp od ME w Serbii zrobił Kamil Syprzak? Dlaczego w obliczu kontuzji Tomasza Rosińskiego na środku rozegrania w kadrze Bartłomieja Jaszkę zmieniał Michał Kubisztal? Przecież to zawodnik, który nie gra na tej pozycji nawet w klubie! Dlaczego nie spróbowano kierowania grą przez Krzysztofa Lijewskiego, który występował na tej pozycji, i to z powodzeniem, np. w bardzo silnym HSV Hamburg? Jakie rozeznanie w polskiej lidze ma niemiecki szkoleniowiec, skoro zabrał na turniej leworęcznego Marka Szperę, po to by go wpuścić na cztery minuty, a nie np. Mateusza Zarembę? Choć do "Zarka" można mieć zastrzeżenia, to siłą rzutu, grą w obronie i przede wszystkim doświadczeniem międzynarodowym przewyższa zawodnika Stali Mielec. Grał na MŚ w Szwecji, ME w Serbii i kilka sezonów spędził w Kielcach występując, często z powodzeniem w Lidze Mistrzów. Nie chodzi o to, że Zaremba jest znakomity, ale prawdopodobnie mógłby wnieść nieco więcej niż Szpera, jeśli zagrałby, bo nie wiemy, co w kadrze potrafi mielecki rozgrywający. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Michael Biegler nie zabrał do Hiszpanii najlepszych polskich skrzydłowych. Tomasz Tłuczyński, wiekowy, ale zgrany z zespołem i doświadczony zawodnik niemieckiego Nettelstedt Lubbecke we wszystkich meczach na ostatnich turniejach przestrzelił prawdopodobnie mniej karnych niż Kubisztal i Orzechowski w Hiszpanii. W dodatku zna schematy zagrywek podstawowych rozgrywających, jest przydatny w obronie, biega do kontr. Jeśli Robert Orzechowski pokazał lepszą grę od np. Patryka Kuchczyńskiego czy Łukasza Janysta, to znaczy, że polscy prawoskrzydłowi prezentują poziom katastrofalny. Jednym z elementów, do których jest stosunkowo najmniej zastrzeżeń była gra Polaków w obronie. Z niej powinniśmy wyprowadzać kontry, ale w całym turnieju udało się tyle razy, że chyba wystarczyłoby palców obu rąk, by je policzyć. Normalnie określenie "szybka kontra", używane czasem przez komentatorów, powinno być uznane za błąd językowy, ale w wykonaniu "Biało-czerwonych" na tym turnieju, trzeba jednak rozdzielić terminy: kontra, szybka kontra i wolna kontra. Albo stworzyć nowy: "polska kontra". Sporo można się nauczyć obserwując grę Chorwatów z Ivanem Czupiciem czy Manuelem Sztrlekiem albo Duńczyków z Hansem Lindbergiem. I nie chodzi o porównywanie skali zawodników, tylko systemu gry. A jaki system stosował Michael Biegler? Mecz z Węgrami o awans do najlepszej ósemki przegraliśmy także taktycznie. Odcięcie przez madziarskich wielkich obrońców naszego kołowego Bartosza Jureckiego, szczątkowy udział w meczu skrzydłowych (chwalebny wyjątek Adama Wiśniewskiego!), rozczytanie planowanych zagrywek Polaków, niezrozumienie rozgrywających, itp., itd. W mizernym stopniu wykorzystaliśmy Karola Bieleckiego. Węgrzy, gdy tylko był na boisku, wiedzieli jak go wyeliminować, a my nie potrafiliśmy przygotować mu pozycji. Przez cały mecz, przez całe przygotowania... Gdy polscy dziennikarze oglądali na powtórkach ostatnie 17 sekund meczu z Serbią i "taktykę" podaną przez trenera, to zapadła cisza. Będąc na trybunach, oglądając mecz na żywo, nie mamy dostępu do tego, co daje telewizja, czyli głosu trenera podczas przerwy na żądanie. Dopiero po spotkaniu widzieliśmy, że Michael Biegler powiedział swoim zawodnikom przy wyniku remisowym: "oddajemy rzut trzy sekundy przed końcem". Boże spraw, by mówił coś więcej, coś rozrysował albo nakazał zagrywkę, wykorzystującą najsłabsze punkty przeciwnika albo najsilniejsze nasze, a telewizja tego po prostu nie pokazała. Bo jeśli jest inaczej, to dla pokolenia wychowanego na "jednej wencie" i rzucie Siódmiaka z meczu z Norwegią, jest to nie do zaakceptowania. W 2009 roku w Zadarze na mistrzostwach świata w Chorwacji Bogdan Wenta też nie rozrysował akcji, bo nie mieliśmy piłki. On eksplodował pozytywnym myśleniem, zaraził zawodników wiarą w to, że "mamy dużo czasu", wierzył do końca i do końca chciał wygrać. Przewidział, co zrobi rywal i jak możemy to wykorzystać. Tymczasem w Saragossie trener nakazał oddać rzut trzy sekundy przed końcem, by rywal nie dał rady skontrować, co oznacza, że jedyne co chciał, to nie przegrać (był remis 24-24)! Mimo czasami dziwnych decyzji Bogdana Wenty na przestrzeni lat, ta różnica w podejściu do wyniku jest aż nadto widoczna. Ale aktualnie to trener Michael Biegler ma przygotowywać reprezentację do mistrzostw Europy w Polsce w 2016 roku i należy mu się absolutne wsparcie w tej robocie. Plusa w stosunku do oceny Bogdana Wenty może zyskać na tym, że będzie słuchał innych i wybierał najlepsze wyjścia. Michael Biegler ma stworzyć kadrę na 2016 rok, ale kto w niej zagra za trzy lata, sam Pan Bóg jeden wie. Do wyniku na mistrzostwach świata w takim samym stopniu co trener, dołożyli się piłkarze. Chyba tylko dla jednego - Bartosza Jureckiego - był to turniej udany, nawet znakomity. Dla innych przeciętny, mowa o: Krzysztofie Lijewskim, Adamie Wiśniewskim, Sławomirze Szmalu, Marcinie Wicharym, Michale Kubisztalu, Karolu Bieleckim. Dla Michała Jureckiego bardzo słaby, dla Bartłomieja Jaszki, Kamila Syprzaka i Roberta Orzechowskiego fatalny. O reszcie tak naprawdę trudno coś sądzić, bo trener im nie zaufał. A niewiele brakło, by mieć zupełnie inny obraz naszej męskiej kadry. Przegraliśmy najlepszy mecz w turnieju - ze Słowenią. Cudem wygraliśmy z Serbią. Niewiele brakło, by Polska wygrała grupę, trafiła potem na Egipt i walczyła - nie bez szans na powodzenie - o półfinał z Rosją. Pewnie mielibyśmy lepsze zdanie, bo oznaczałoby to, że wykorzystaliśmy nasz potencjał na maksa. Może by tak było, gdyby kontuzji nie doznał Mariusz Jurkiewicz, od początku był Piotr Grabarczyk, może Marcin Lijewski, itp. A tak zagraliśmy trzy mecze z europejskimi mocnymi, ale jednak średniakami (Słowenia, Serbia, Węgry) i dwa przegraliśmy, a jeden wygraliśmy cudem. Na razie jesteśmy średniakami, ale tymi słabszymi. Nie wygraliśmy najsłabszej grupy na turnieju, nie wykorzystaliśmy najłatwiejszej drabinki do półfinału A, a cóż dopiero myśleć o konfrontacjach z Francją, Danią, Hiszpanią czy Chorwacją? Tymczasem jeśli mamy myśleć o medalu za trzy lata, to do nich trzeba równać. Leszek Salva, Barcelona