Choć Marcin Lijewski przejął reprezentację Polski już ponad pół roku temu, to dwumecz z Węgrami (dziś w Segedynie, w niedzielę w Békéscsabie) był pierwszym poważnym sprawdzianem przed finałami mistrzostw Europy. Te odbędą się już za nieco ponad dwa miesiące, Polacy do trzech spotkań w Berlinie muszą być optymalnie przygotowani. Wcześniej Lijewski miał kadrę tylko pod koniec kwietnia - w dwóch starciach z Włochami i Łotwą, które potwierdziły awans na EURO. Marcin Lijewski szuka nowych rozwiązań. Kilka opcji już mu się sprawdziło Nic więc dziwnego, ze były znakomity reprezentant szuka teraz swojego pomysłu na tę drużynę. W starciach z Węgrami miał bardzo utrudnione zadanie, z różnych powodów brakowało m.in. Szymona Sićki i Kamila Syprzaka, ale też i bramkarzy, od których zazwyczaj rozpoczynało się wybieranie składu: Adama Morawskiego czy Mateusza Korneckiego. Lijewski w sobotę postawił na Jakuba Skrzyniarza, mającego świetny sezon w Bidasoi Irun, wiceliderze hiszpańskiej Ligi Asobal - i się nie zawiódł. 27-latek bronił momentami jak w transie, odbił przed przerwą trzy piłki po rzutach karnych, zapisano mu 33 proc. skuteczności (7 obron). Takich objawień było jednak więcej. Polacy zaczęli w ciekawym ustawieniu, z Arkadiuszem Morytą w drugiej linii. Lijewski długo sprawdzał wariant z jednym wysokim rozgrywającym (Ariel Pietrasik) i dwoma niskimi, albo nawet z trzema niskimi. Kapitalnie spisywał się wtedy Michał Olejniczak, u którego zwyżkę formy i znacznie większą pewność siebie widać już było w ostatnich starciach Industrii Kielce. Zwodami mijał rywali, zdobywał miejsce na szóstym metrze. Rzucał obok weterana z miejscowego Picku Rolanda Miklera, asystował, wywalczył dwa karne. Świetną zmianę dał też na kole Dawid Dawydzik - głównie w ataku, bo w obronie nie zawsze ten układ z nim i np. Bartłomiejem Bisem działał optymalnie. W całym spotkaniu Polacy mieli tu zresztą problemy. Osiem minut Polaków bez bramki? Nic się nie stało, po chwili włączyli wyższy bieg Tu też Lijewski szukał różnych rozwiązań. Początkowo Polacy mieli kłopot z obrotowym Bence Bánhidim, później jednak lepiej pilnowali wielkoluda z Picku. W 3. minucie Biało-Czerwoni wygrywali 3:2 i się zacięli. Dobrze ten mecz zaczął Pietrasik, dwa razy pokonał Miklera z dystansu. W końcu jednak bramkarz rywali go zatrzymał, a później jeszcze Mikołaja Czaplińskiego, Pawła Paterka, Michała Daszka i Arkadiusza Morytę. Przez osiem minut Polacy nie byli w stanie zdobyć bramki, ale z wyniku 3:2 zrobiło się tylko 3:4. Kapitalnie bronił bowiem Skrzyniarz, nie pozwalał, by Węgrzy nam "odjechali". W końcu tę niemoc przerwał Maciej Gębala i worek z bramkami się rozwiązał. A że Skrzyniarz wciąż spisywał się ponadprzeciętnie, Biało-Czerwoni uzyskali trzy bramki przewagi (7:4 po kwadransie). Gdy zaś je niemal stracili, Lijewski nie wtrzymał i poprosił o przerwę. Sam chyba nie zdawał sobie sprawy, że mikrofon jest tak blisko niego, bo nie wytrzymał i wypalił: - Albo się na coś umawiamy, albo w ch... gramy! - wołał. Po czym już spokojnie wytłumaczył, co trzeba poprawić. I spokój zachował do końca meczu. I choć Polacy tracili już dwie bramki, bo nie potrafili zatrzymać przy dobitkach Miklósa Rosty, to jednak i tak pierwszą część wygrali 15:14 - za sprawą skutecznej "siódemki" Michała Daszka. Problemy z obrotowymi reprezentacji Węgier. Tu Polaków czeka dużo pracy Tego prowadzenia nie udało się jednak utrzymać, Węgrzy mieli jednak większą siłę rażenia, nawet mimo kolejnych interwencji Skrzyniarza. Zdecydowanie do poprawy była gra środka defensywy (dogrania do Rosty i Banhidiego), nieskuteczność, a właściwe złe wybory Piotra Jędraszczyka, ale też złe rzuty skrzydłowych: Mikołaja Czaplińskiego i Krzysztof Komarzewskiego. Polacy mieli coraz większe problemy w ofensywie, wtedy jednak do gry włączył się Daszek. W dobrym momencie o przerwę poprosił Lijewski, a to co założył, za chwilę wzorowo jego podopieczni wykonali. W ostatnim kwadransie za dużo było błędów Polaków, z jednej bramki różnicy zrobiły się cztery, gdy kolejny z węgierskich weteranów Máté Lékai trafił po kontrze na 25:21. Było to o tyle bolesne, że właśnie zespół Lijewskiego zaczął grę w przewadze. Mimo sporych problemów na środku obrony z upilnowaniem Banhidiego, Polacy wciąż byli w grze o choćby remis. Po trzech trafieniach Pietrasika obie drużyny dzieliły tylko dwa trafienia. I szkoda, że przy stanie 26:28 potężny rzut tego młodego rozgrywającego zatrzymał się na poprzeczce, bo już za chwilę trafił Lekai. Węgrzy wygrali ostatecznie 31:27. W niedzielę drugie starcie - o godz. 16. Węgry - Polska 31:27 (14:15) Węgry: Mikler, Andó - Sipos, Bóka, Z. Krakovszki 2, Ligetvári, B. Krakovszki 2, Máthé 3, Fazekas 2, Rodriguez, Bánhidi 7, Szollosi, Szita 3, Ancsin 2, Bodo 3, Rosta 4, Lékai 3, Hanusz. Kary: 10 minut. Rzuty karne: 1/4. Polska: Skrzyniarz, Wałach - Daszek 6, Jędraszczyk, Olejniczak 3, Komarzewski, Walczak, Bis, Paterek 2, Pietrasik 7, Ossowski, Wiaderny, Moryto 1, M. Gębala 3, Działakiewicz, Dawydzik 3, Gajek, Czapliński 2. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 2/2.