Może to wydawać się dziwne, ale tak po prostu jest: mecze Orlenu Wisły z Industrią wywołują gigantyczne emocje. Jest w nich wszystko: wielkie dramaty, czerwone kartki, kontuzje, zwroty akcji. Kielecko-płocki serial w tym sezonie może mieć łącznie aż siedem odcinków, drugi już w czwartek o godz. 17.30 w Płocku. Transmisja - w Polsacie Sport. Przy czym zaznaczmy - to dzisiejsze starcie ma kluczowe znaczenie dla układu tabeli Orlen Superligi po pierwszej części sezonu, ale niczego nie wyjaśnia. "Nafciarze" mają przewagę trzech punktów, bo w grudniu wygrali w Kielcach po dramatycznym boju 29:28, Michał Daszek rzucił tę ostatnią bramkę sekundę przed końcową syreną. Gdy po raz ostatni płocczanie zdobyli Halę Legionów, w maju 2011 roku, tydzień później cieszyli się z tytułu. Swojego ostatniego w historii. Kielczanin, który poszedł do Płocka. Jeden z wielu "smaczków" Świętej Wojny Wtedy zawodnikiem Wisły był kończący karierę Tomasz Paluch, były reprezentant Polski, wychowanek... Iskry Kielce. Urodził się w tym mieście, wychował na osiedlu tuż obok starej hali, zadebiutował w lidze w barwach Iskry. To właśnie wtedy rywalizację płocko-kielecką zaczęto nazywać "Świętą Wojną", choć przecież zaczęła się znacznie wcześniej. Tyle że w latach 90. w Kielcach położono fundament pod budowę klubu na europejską skalę, a Płock nie chciał zostać w tyle. I dlatego przejście Tomasza Palucha w 1999 roku, wychowanka Iskry, do Płocka wywołało tak wielki odzew. A na dodatek późniejszy reprezentant Polski na treningi i mecze na Mazowszu przyjeżdżał samochodem, który miał... kieleckie rejestracje. Andrzej Grupa, Interia.pl: Co się stało z tym zielonym BMW? Tomasz Paluch, były reprezentant Polski, gracz Iskry Kielce i Wisły Płock: - Zostało sprzedane i następnie zarejestrowane już na tablicach WP (śmiech). Ale kiedy to było, chyba ze sto lat minęło... To chyba jedna z większych prowokacji na przełomie wieków, że samochód na kieleckich rejestracjach stał sobie przy hali w Płocku? - Tak było! Szczerze, to fajnie, że mogłem tak spokojnie podjeżdżać na parking przy "Chemiku", mimo tablic z TK i wiedziałem, że spokojnie wyjadę. Nigdy nie miałem wybitej szyby czy zarysowania. Wszyscy wiedzieli, kto nim jeździ. A w Kielcach? - Tam jeździliśmy autokarem, policja eskortowała nas za miasto. A do rodziny - to i owszem, jeździłem. Choć pewnie samochodu ludzie tam nie kojarzyli, to wszyscy wiedzieli, że jestem stąd. Wychowałem się na Podkarczówce w Kielcach, jak słynni bracia Tłuczyńscy. Co zostało do dziś z tych "Świętych Wojen", w których Pan brał udział? Bo że wykraczały one często poza sam sport, to był powszechnie znany fakt. - Nie jestem już wewnątrz tego wszystkiego, ale myślę, że duży wpływ ma większa liczba obcokrajowców. Inne jest napięcie w klubach, choć przecież oba wciąż odwołują się do tego hasła o "Świętej Wojnie". W latach 90., a nawet do 2005 roku, Wisła grała wychowankami. Ja byłem w zasadzie takim pierwszym jej seniorskim transferem, razem z Jackiem Olejnikiem ze Śląska Wrocław. Ale że z Kielc, to wiadomo - głośniejszym. - Na tym też bazowała wówczas specyfika potyczek kielecko-płockich. - Teraz większość stanowią jednak zawodnicy zagraniczni i nie wiem, co oni czują. Jeśli ktoś grał wcześniej w Telekomie Veszprem czy Picku Szeged, to może poczuć tę atmosferę "Świętej Wojny". A mimo wszystko dwa lata temu w Płocku było pięć czerwonych kartek, a trzy miesiące temu w Kielcach - cztery. Czyli coś z tego dawnego charakteru jednak może zostało? - Wiadomo, każdy walczy o mistrza. Wisła próbuje dobrać się do skóry rywalowi od dłuższego czasu i teraz tli się jakaś iskierka. Od grudnia prezentuje się naprawdę dobrze, wygrała w Kielcach, z Telekomem, ograła Porto i awansowała w Lidze Mistrzów. Już jakiś czasu te mecze na szczycie zrobiły się wyrównane, ale z korzyścią dla Kielc. Teraz to się zmieniło, Wisła jest w stanie pokonać rywala, ma dobry czas. Owszem, obecny mistrz Polski to top topów, ma wielu świetnych graczy, ale jednak te kontuzje trochę działają na ich niekorzyść. No właśnie, to pana przejście na Mazowsze, wychowanka Iskry, było bardzo głośne. I kontrowersyjne. Jakby stanowiło odpowiedź na wcześniejszy transfer do Kielc Marka Witkowskiego i Artura Niedzielskiego. - Mogło tak być. Teraz jednak od dłuższego czasu nie widać już ruchów między tymi klubami. Zresztą gracze niedawnego Vive byli nie do wyciągnięcia z uwagi na warunki finansowe klubu z Płocka. A ruchy w drugą stronę zakończyły się chyba z dziewięć lat temu, wraz z transferem Marina Šego. Kiedyś wrzało w tych płocko-kieleckich potyczkach, było bardzo gorąco na trybunach. Czuł się pan zagrożony na parkiecie? - Zawsze w tych naszych meczach było kilku takich zawodników, nazwałbym ich "na świeczniku". Jak już z Wisłą jeździłem do Kielc, to najpierw graliśmy na Jagiellońskiej, gdzie w hali kibice prawie siedzieli zawodnikom na plecach. I człowiek był opluty z każdej strony. Ale oni mieli swojego "ulubieńca", był nim Andrzej Marszałek, więc ja mniej dostawałem. - Jakieś okrzyki, żeby rozproszyć, zdarzały się zawsze. Gdy wychodziłem na boisko, to znajdowałem się jakby w zamkniętym tunelu. Słyszałem ich, ale nie docierało to do mnie, co krzyczą. Przyjechał pan do Płocka niby na chwilę, a został na 12 lat. W samym klubie, bo prywatnie - już na ćwierć wieku. - Na końcu już grałem mniej, trener Walther miał inną koncepcję, ściągnęli Arkadiusza Miszkę i na niego stawiali, był młodszy. Ja skończyłem wtedy 36 lat i byłem najstarszy w zespole. Aż dziw, że się tak długo uchowałem. - Później się od tego odciąłem, robię w życiu coś innego, ale gdy czas pozwala, to na mecze chodzę. Zresztą syn mnie teraz mobilizuje, bo jest maniakiem piłki ręcznej, trenuje i uczy się się w SMS w Płocku, śpi w internacie. Czyli syn nie ma dylematu, komu kibicować? - Oczywiście, jest na Wiśle wychowany (śmiech). A pan? - Tyle lat już się mieszka w tym Płocku, że fajnie by było, gdyby ta Wisełka w końcu zdobyła tytuł. Choć cała rodzina mieszka w Kielcach, brat jest trenerem przygotowania motorycznego w Industrii. Przydałoby się, by po iluś tam latach mistrzostwo wróciło do Płocka. A z drugiej strony, patrzę na to jako kibic. Cieszę się, gdy przyjeżdżają fajni zawodnicy i rośnie poziom, ale najbardziej, jeśli jednak rozwijają się gracze z Polski. - Sam występowałem w reprezentacji, nie mieliśmy wielkich osiągnięć, kadra kulała w tamtych czasach. A jednak chcemy pokazywać się w świecie, a sukcesy mogą zachęcić młodzież do trenowania. Tymczasem znów mamy jakiś przestój. Ostatni tytuł Wisła zdobyła w 2011 roku, z panem w składzie. Co się stało, że Vive tak uciekło? - Tyle że w tych ostatnich meczach już chyba nawet nie grałem. Wzięli wcześniej Miszkę i jechali z nim, ile się dało. Przez 10 lat grałem od deski do deski, raz po raz może tylko młodzi wchodzili, bo jak człowiekowi wiele wychodziło, to nie szukali nikogo na to miejsce. W czwartek to będzie "Święta Wojna" na całego, czy jednak z oszczędzaniem się na mecze Ligi Mistrzów? O niczym w sumie nie decyduje, co najwyżej daje przewagę parkietu w trzecim meczu finału play-off. - Nie wiem, ale jakbym grał, to na 100 procent. To są takie mecze, że nikt nie kalkuluje. Wiadomo, że za chwilę, za tydzień, czekają ich kluczowe boje w Lidze Mistrzów, ale jak się spojrzy na potyczki płocko-kieleckie w ostatnich latach, to nikt nie odpuszcza. I pierwszy raz w ostatnich latach "Nafciarze" wydaję się być faworytem, prawda? - Tak to może wyglądać, tyle że ja nie widzę tu faworyta. Kielce mogą mieć chwilowo słabszy okres, ale jak dochodzi do tej "Świętej Wojny", to decyduje jedna, czasem dwie bramki. Wcześniej ta różnica była większa. Nawet w Lidze Mistrzów, przy tylu osłabieniach, dawali sobie radę. Co może być atutem obu drużyn? - W przypadku Wisły - na pewno obrona. Tu wszystko jest jej podporządkowane, świetna defensywa pozwala łatwo wyjść do kontry. W Kielcach defensywa też bywa dobra, jak nie było Tomasza Gębali, to świetnie radził sobie Michał Olejniczak. Mają większe atuty w ataku, ale przede wszystkim w ich składzie jest jedna osoba, która ten zespół trzyma. To Andreas Wolff w bramce, wskoczył na taki poziom... Ma dwa metry i trzeba się mocno pomęczyć, by mu rzucić. Będzie pan oglądał tę "Świętą Wojnę" z trybun czy sprzed telewizora? - Będę w hali, ale syn idzie ze swoją ekipą. Jako stara gwardia mamy karnety dla legend. Rozmawiał Andrzej Grupa, Interia