Na Ozyrysa i Apisa! Dziwactwami tego mundialu można by obdzielić wszystkie imprezy tej dyscypliny w XXI wieku. Pierwszy raz udział w nim biorą aż 32 drużyny, więc znalazło się na nim miejsce dla tak cudacznych w piłce ręcznej krajów jak Republika Zielonego Przylądka i Demokratyczna Republika Konga. To oczywiście ukłon dla Afryki (6 drużyn) - w ten sposób szef Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej (IHF) Egipcjanin Hassan Moustafa spłaca dług za poparcie, które dostawał ze swojego kontynentu podczas wyborów na każdą ze swoich pięciu kadencji - obecna kończy się w tym roku i mówi się, że to ostatni rok rządów 76-letniego byłego zawodnika, trenera i sędziego piłki ręcznej. Ale w imię popularyzacji dyscypliny można by to pompowanie liczby uczestników przełknąć, gdyby po pierwsze nie odbywało się kosztem znaczącego obniżenia poziomu, a po drugie gdyby inne ruchy nie sprawiały czegoś dokładnie odwrotnego. Na przykład mistrzostw, a przede wszystkim meczów Polaków, nie pokaże żadna telewizja w naszym kraju. I jeśli prawdziwe były pojawiające się w mediach kwoty żądane przez dystrybutora praw transmisyjnych - ponoć 1,5 mln euro za cały turniej i 0,5 mln euro za pojedynki "Biało-Czerwonych", to trudno się dziwić, że nikt - ani telewizja publiczna ani stacje prywatne - nie zdecydował się takich kokosów zapłacić. Trzeba by się z koniem na rozumy zamienić, by wydać ok. 7 mln zł za prawa do wszystkich transmisji czy nawet ponad 2 mln zł za mecze Polaków, w dyscyplinie która o popularność, także w naszym kraju, ciągle walczy. I choć wiadomo, ile na koncercie sylwestrowym kasowali statyści, to jednak oczekiwania pośrednika sprzedającego mundial były po prostu niezdrowe. Za prawa kupowane w ostatniej chwili, bez możliwości zwrotu za nie z reklam, bez możliwości wysłania ekipy, bez gwarancji, że mistrzostwa zostaną rozegrane do końca. W pierwszej fazie turnieju pojedynki, które kibiców handballu nad Wisłą mogły by zainteresować, można policzyć na palcach jednej ręki stolarza z 30-letnim doświadczeniem... Chyba, że mówimy o patologicznych maniakach piłki ręcznej, którzy jednak zastanawiają się, czy nie skusić się na pojedynek Urugwaju z Rep. Zielonego Przylądka lub Bahrajnu z DR Konga, względnie Angoli z Japonią. Ponieważ jednak dwa pierwsze odbędą się 19 stycznia o 19, to trzeba będzie się zdecydować, bo w ostatniej chwili udało się załatwić odblokowanie transmisji na You Tube, więc kto chce, może do surowego przekazu się "dokopać. Także tylko w internecie będzie można zobaczyć mecz Polaków z Tunezją (początek o 20.30) oraz potem w niedzielę z Hiszpanią i we wtorek z Brazylią (oba o 20.30 polskiego czasu). Kolejne dziwactwo, oprócz tego że turniej w czasie pandemii w ogóle się odbywa, to że nie gra w nim wiele gwiazd światowego handballu, które albo się zarażenia bały, albo spotkania z wirusem właśnie doświadczają. Na przykład z gry dla Niemiec zrezygnowało kilka najtęższych nazwisk z najtęższych niemieckich klubów, czyli handballowych potęg. Ale nie tylko gwiazdy starały się uniknąć gry na mundialu, bo nawet Korea Płd. przysłała skład B. Do tego Rosja gra nie jako Rosja tylko reprezentacja Rosyjskiej Federacji Piłki Ręcznej, bo jako kraj zmaga się z karami za stosowanie dopingu. Dziwactwo numer 100 któryś tam, to że impreza tej rangi odbywa się bez kibiców, których poinformowano o tym dwa dni przed turniejem, a także bez dziennikarzy, zawiadomionych w przede dniu. Na liście kuriozów egipskiego mundialu wysokie pozycje zajmuje wymiana drużyn, tuż przed startem. Pierwszy mecz w środę, a w poniedziałek okazuje się że nie może zagrać reprezentacja USA - 18 przypadków covida (zastępuje ich szczęśliwa z tego powodu i szczęśliwie zdrowa Macedonia Północna). We wtorek aż 14. chorych zgłaszają Czechy i sami decydują, że nie ma sensu jechać, a w ich miejsce gra jeszcze bardziej szczęśliwa i jeszcze szczęśliwiej zdrowa Szwajcaria. W "polskiej" grupie ciekawie może być z reprezentacją Brazylii, która przyleciała do Egiptu bez zarażonego trenera i siedmiu zawodników, w tym ponoć także megagwiazdy Thiago Petrusa z Barcelony. W tej sytuacji murowany kandydat do drugiego miejsca w grupie za Hiszpanią jest wielką niewiadomą, bo nie wiadomo, czy w obliczu takich problemów kadrowych nie dostanie łupnia od Polaków, co w normalnej sytuacji byłoby wątpliwe. Bo Polacy dostali się na turniej w sposób dla "Biało-Czerwonych" wyjątkowy - wobec odwołania eliminacji dostali dzika kartę, pewnie ze względu na "popularyzację" dyscypliny w kraju, który w 2023 roku razem ze Szwecją zorganizuje kolejny mundial. Szkoda, że ta sama "popularyzacja" nie pozwoliła urealnić ceny transmisji, ale to już pozamiatane. Dobrze, że przynajmniej kadra trenera Patryka Rombla nie jest już dziwactwem, a tylko - jak większość w tym turnieju - zagadką. W 2020 roku nie zagrała ani razu przez ponad 300 dni, w czasie przed mistrzostwami grała trzy sparingi z Algierią, ale wszystkie w różnych składach oraz wygrany na turnieju mecz z Rosją. Do tego dwa nieistotne z punktu widzenia oceny szans mecze eliminacyjne z megasłabymi Turkami, też wygrane. Tyle, co było widać z meczu z Rosją, to że selekcjoner ustabilizował skład, a nowe twarze są w kadrze jej uzupełnieniem, a nie stałym elementem krajobrazu. Widać było, że działają szkoleniowe schematy w ataku i obronie wypracowane na treningach, widać, że zalążek jakości pokazywany rok temu na Euro w Szwecji mimo pandemii się rozwinął. Na Tunezję powinno to wystarczyć, co z kolei da awans do fazy głównej przy założeniu, że Afrykańczycy nie odpalą niespodzianki z Hiszpania i Brazylią. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Na Brazylię, ale tę znaną z poprzednich imprez, obecna jakość powinna być gwarancją przyzwoitej walki, a przy covidowym pechu rywala może nawet na coś więcej. Także w miarę przyzwoita walka z mistrzami Europy Hiszpanami, to dla marzeń polskich kibiców powinien być sufit. Bo najważniejsze dla "Biało-Czerwonych" nadal jest zbieranie doświadczenia, by najlepiej jak się da zaprezentować się za dwa lata na polsko-szwedzkim mundialu. Trzy czwarte tej kadry tam zagra, a już dziś całkiem dobra jakość daje nam obsada bramki z Morawskim, Korneckim i Wyszomirskim. Jak chce, to dobrze wygląda obrona z wyrastającym w Kielcach jej liderem Tomaszem Gębalą, który do tego - inaczej niż u mistrzów kraju - dokłada sporo w ataku swoimi "bombami" z drugiej linii. Niezły europejski poziom mają polskie skrzydła - Moryto, Daszek i Krajewski. Bez Kamila Syprzaka nie musi być wcale biedy na pozycji kołowego, gdzie przyzwoicie spisują się Maciej Gębala i Dawid Dawydzik. I jak zwykle od czasów prehistorycznych, czyli Grzegorza Tkaczyka, trzeba liczyć, że środek rozegrania będzie środkiem rozegrania z prawdziwego zdarzenia. Awans do kolejnej fazy wywalczą trzy pierwsze drużyny z grupy, czwarta gra o Puchar Hassana, czyli President Cup dla ekip z 4. miejsc. W fazie głównej "polska" grupa B jest parowana z grupą A, w której awans wywalczą Niemcy, Węgrzy i Urugwaj, chyba że ten ostatni nie upora się z Rep. Zielonego Przylądka. Leszek Salva