- Mamy tak fajnie zgrany zespół, że myślimy sobie: czemu nie teraz, przecież właśnie możemy osiągnąć sukces. Przekonałyśmy się, że rzeczywiście możemy wygrać z każdym. Mamy wspaniałą ekipę i to nie tylko wspierającą się na boisku, ale też i poza nim. Jesteśmy teamem, zżytymi osobami, które pójdą za sobą w ogień. Może właśnie w tym tkwi klucz do zwycięstwa - przekonywała 24-letnia rozgrywająca HC Lipsk. W środę w Nowym Sadzie o godz. 17.30 Polki zmierzą się w walce o półfinał z aktualnymi wicemistrzyniami świata Francuzkami. W przekonaniu Szwed-Orneborg jest to drużyna jak najbardziej do wyeliminowania. - Na tych mistrzostwach nie widziałam Francuzek. Znam ich stary zespół, który się zmienił, a w dodatku niektóre są kontuzjowane. Opieram się na opinii Karoliny Siódmiak, która bardzo dobrze je zna, bo gra w lidze francuskiej (we Fleury Loiret - red.) i wystarczyło mi jej jedno zdanie: "dziewczyny, możemy dać radę". Ona myśli pozytywnie i to nam wystarczy - powiedziała. Przed wygranym 31-29 spotkaniem 1/8 finału z Rumunią, po rozgrzewce, a tuż przed prezentacją zespołów, na jej twarzy pojawił się grymas bólu. - To był tylko palec. I to w lewej ręce, więc powiedziałam sobie "lewa ręka - jest ok". W piłce ręcznej musimy być twarde. Potem doszły emocje i zupełnie o tym zapomniałam. W takim meczu nie ma miejsca na takie malutkie urazy - wyjaśniła. Szwed-Orneborg bardzo dokładnie pamięta moment, który zadecydował o późniejszej wygranej z drużyną z Bałkanów. - Rumunki miały przewagę i zaczęłyśmy gonić wynik. Najpierw była różnica pięciu, a za chwilę dwóch bramek. Pamiętam nawet, w którym miejscu stałam i krzyczałam "dziewczyny, to jest ten moment". Jeśli teraz tego nie wykorzystamy to się nam nie uda. I wszystkie się zgodziły. Zrobiłyśmy bardzo dobrą robotę i jestem dumna z całego zespołu - przypomniała. Jednak wcześniej "Biało-czerwone" raziły dość częstymi, prostymi błędami. - Na początku byłyśmy bardzo zestresowane. Dawno nie grałyśmy o tak wysoką stawkę. Już wcześniej mogłyśmy prowadzić, ale przeszkodziły nam emocje, zabrakło trochę zimnej krwi i chłodnej głowy, ale wszystko się dobrze skończyło. Musimy jednak wyciągnąć z tego jakieś wnioski, bo z Francją będzie trudno odrobić pięciobramkową stratę - dodała. Jeszcze teraz, wiele godzin po spotkaniu, Szwed-Orneborg ze wzruszeniem wspomina tamte chwile na boisku. - Gdy wychodziłyśmy na prowadzenie, gdy zobaczyłam stojące przy naszej ławce dziewczyny ze łzami w oczach i spojrzałam na tę garstkę kibiców, którzy przebyli szmat drogi, żeby nas obejrzeć, siedzących na trybunie u samej góry, nad całą rzeszą Rumunów, to aż coś mnie zakłuło w środku. I nie mogłyśmy już tego odpuścić - stwierdziła. - Kiedy emocje już nieco opadły, ktoś z zespołu powiedział: dziewczyny my jesteśmy w najlepszej ósemce świata. Wtedy do nas dotarło, czegośmy dokonały. Dla takich chwil warto wylewać siódme poty, ciężko trenować - wspomniała mierząca 183 cm wzrostu środkowa rozgrywająca. Zwycięstwo polskie zawodniczki świętowały... pizzą, zafundowaną przez trenera Kima Rasmussena, który im to obiecał przed pojedynkiem. - Potem nas brzuchy bolały, bo wszystkie byłyśmy strasznie wygłodniałe. Następnie starałyśmy się zasnąć, ale niektórym to nie wyszło. Mnie również. Za dużo emocji. Wzięłam nawet tabletkę nasenną, która mi wcale nie pomogła - zakończyła Szwed-Orneborg.