"Biało-czerwone" w ostatnich dwóch mundialach zajmowały czwarte lokaty. W tegorocznym turnieju, w którym wystąpią 24 zespoły, przebudowywany przez trenera Leszka Krowickiego zespół zagra dzięki dzikiej karcie. Rywalkami "Biało-czerwonych" w grupie B będą Szwecja, Norwegia, Czechy, Węgry i Argentyna. Do drugiej fazy awansują cztery zespoły. - Grupa jest bardzo trudna, ale dostając dziką kartę nie można oczekiwać, że trafi się do łatwej. Trzeba się będzie wspiąć na wyżyny, żeby osiągnąć nasz cel, jakim jest wyjście z grupy - powiedziała Kudłacz-Gloc wracająca do reprezentacji po przerwie macierzyńskiej. Od lipca 2016 roku zespół prowadzi trener Leszek Krowicki, który zastąpił Duńczyka Kima Rasmusena. Jak doświadczona kapitan reprezentacji porównuje obie drużyny? - Na pewno można znaleźć wiele cech wspólnych, bo to jest zespół, który budowaliśmy od ośmiu lat. Pracowałyśmy ciężko nad atmosferą - żeby była naszym głównym motorem napędowym i rzeczywiście tak było. W swojej karierze, a gram już ponad 20 lat, jeszcze nie spotkałam tak zgranego zespołu, tak zgranej grupy osób. To, że drużyna przetrwała w takiej postaci to efekt wysiłku wielu dziewczyn, które go tworzyły w ostatnich latach. Oczywiście jest nowy trener, nowe pomysły taktyczne, ale jeżeli ma się tę stałą podstawę, to dużo łatwiej jest wykonywać także nowe założenia - wskazała 32-letnia rozgrywająca. W miniony weekend Kudłacz-Gloc była czołową zawodniczką drużyny na turnieju o Puchar Karpat w Rumunii, gdzie Polki wygrały z mistrzem świata sprzed czterech lat Brazylią (29-18), Rumunią (27-21), rewanżując się za porażkę w meczu o brązowy medal ostatniego mundialu oraz Macedonią (32-25). Wróciła liderka i od razu przyszły sukcesy. - Proszę tak tego nie interpretować. Nie ma ludzi nie do zastąpienia. W ostatnich latach był w drużynie pewnego rodzaju spadek motywacji, pojawiały się pytania o sens. Jako kapitanowi, słysząc takie głosy, nie pozostawało mi nic innego jak włożyć w grę podwójną energię, pomóc dziewczynom uzyskać chęć do gry. Żebyśmy znowu rozmawiały na treningach, dyskutowały, a przede wszystkim wymagały od siebie więcej i wygrywały. Dziś widać, że to jest dobrze obrana droga, że dzieje się coś fajnego - oceniła. Kudłacz-Gloc zdobyła w Rumunii 12 bramek, najwięcej w zespole. Obserwatorzy turnieju twierdzą, że to jej należał się tytuł MVP tej imprezy, a nie reprezentantce gospodarzy, gwieździe kobiecego handballu Cristinie Neagu. - Miło słyszeć. Nie zastanawiam się nad tym. Nagrody indywidualne to taki dodatkowy smaczek. Znam swoją wartość, wiem, co zrobiłam dobrze i to mi wystarcza. Najważniejsze, że gramy fajnie jako zespół, że potrafię stworzyć pozycje innym zawodniczkom, dodać im motywacji. Takie małe rzeczy, niekoniecznie odzwierciedlające się w zdobyczach bramkowych, są dla mnie dużo ważniejsze niż indywidualne wyróżnienie - podkreśliła mistrzyni Polski (2004, AZS AWFiS Gdańsk) i Niemiec (2009-2010, HC Lipsk). W ostatnim roku w jej życiu dużo się zmieniło - została matką. - Mój syn Jakub skończył wczoraj pięć miesięcy. Czeka na mnie. Niestety, już dwa tygodnie jestem poza domem, więc jest mi naprawdę bardzo ciężko. Tym bardziej, że na przykład Norweżka Heidi Loke czy Holenderka Estevana Polman od pierwszego dnia swoich zgrupowań przed mistrzostwami są razem z dziećmi. Szkoda, że nie było mi to dane, ale dzięki Bogu gramy w moim mieście i za dwa dni synek będzie na mnie czekał na lotnisku. Wtedy na pewno będę go widziała codziennie - przyznała. Kudłacz-Gloc, absolwentka psychologii na uniwersytecie w Lipsku, jest obecnie zawodniczką SG BBM Bietigheim-Bissingen. Właśnie tym mieście, nieopodal Stuttgartu, odbywać się będą spotkania grupy B mistrzostw świata. Czy to dla niej dodatkowa motywacja? - Sama nie wiem. Tak wiele się ostatnio dzieje. Myślę o rodzinie i o swojej grze w reprezentacji. Nie wiem, jakiej formy od siebie oczekiwać, bo nie można mówić o stabilizacji. Na pewno zależało mi na tym, żeby zagrać w tych mistrzostwach. To był mój cel - także osobisty, prywatny, żeby wrócić. Dlatego tak szybko zaczęłam trenować. Praktycznie nie miałam dla siebie i mojego syna takiego pełnego czasu - od rana do wieczora. Mam nadzieję, że będzie mi to kiedyś wynagrodzone. Cieszę się, że tu jestem, że będę grała w biało-czerwonych barwach na niemieckich parkietach. Od 12 lat, kiedy gram w tym kraju, ma to dla mnie specjalne znaczenie - zakończyła zdobywczyni największej w historii liczby bramek dla reprezentacji Polski (840). Polski zainaugurują mistrzostwa w sobotę 2 grudnia meczem ze Szwecją.