"Wiemy dobrze, że z tego typu zespołami, jak polski, gdy poczują euforię i smak zwycięstw, bardzo trudno jest grać" - powiedziała jedna z najbardziej doświadczonych zawodniczek, 30-letnia środkowa Nina Kamto. Francuzki są srebrnymi medalistkami MŚ z Chin (2009) i Brazylii (2011). Do Serbii nie wyjeżdżały jednak z wygórowanymi ambicjami. Drużynie, kierowanej przez nowego trenera Alaina Portesa i z wieloma nowymi zawodniczkami, stawiano bardziej skromne cele, a nadzieje na kolejny medal rozbudziły dopiero kolejne zwycięstwa w Belgradzie. "Trójkolorowe" wygrały w stolicy Serbii wszystkie pięć meczów grupowych, a w 1/8 finału pokonały Japonię 27:19. Francuska agencja prasowa AFP przypomina, że Polska to najmniej utytułowany zespół w gronie ćwierćfinalistów, uczestniczący po raz ostatni w MŚ w 2007 roku (11. miejsce), a jego najlepszym wynikiem w ostatnich 30 latach była piąta lokata w ME 1998. Nie ma jednak mowy o lekceważeniu biało-czerwonych. "To będzie 60 minut wojny. Nie można sobie pozwolić na takie przestoje, jak w pierwszej połowie meczu z Japonią (wygranej przez Francuzki 12:9), bo można za to słono zapłacić" - ostrzegła Kamto. "Musimy podejść do spotkania na luzie, bo teraz czujemy się nieco spięte. Pierwsze podania, pierwsza zdobyta bramka powinny nas uspokoić. Jeśli nawet nie wygramy, niekoniecznie będzie to oznaczać krok do tyłu, wszystko będzie zależeć od stylu. Nikt przed mistrzostwami nie sądził, że zajdziemy tak daleko" - dodała szczypiornistka klubu Metz. Dotychczas Francuzki wyróżniały się w mistrzostwach w Serbii najlepszą obroną (średnio traciły w meczu 16,5 bramki), ale jednocześnie spośród ćwierćfinalistek zdobyły najmniej goli (przeciętnie 25,3).