W poniedziałek w Aarhus Polska przegrała w pierwszym meczu ME z Serbią 19-20. Podobnie było m.in. podczas ostatniego sprawdzianu na Węgrzech, kiedy uległa na początek Białorusi. Czy to jakaś nowa cecha charakterystyczna reprezentacji? Zygfryd Kuchta: - Podzielam zdanie trenera Michaela Bieglera, który uczulał zawodników na to, co bym nazwał syndromem pierwszego meczu. Podobnie było na dwóch ostatnich turniejach, kiedy Polacy zaliczali nieudany występ na samym początku imprezy, a potem się rozkręcali i lepiej funkcjonowali. Niestety sytuacja znów się powtórzyła. Jakie były główne przyczyny porażki z drużyną z Bałkanów? - Obrona grała całkiem dobrze. Stracić tylko 20 bramek to nie jest wstyd. Problem tkwił w ataku. Gdyby pięciu, sześciu zawodników zagrało na poziomie, do którego nas przyzwyczaili, to nie byłoby sprawy. Za dużo było słabych punktów. Za mało bramek zdobywaliśmy z kontr, a w atakach pozycyjnym zabrakło cierpliwości w oczekiwaniu na dogodną pozycję do rzutu. W drugim meczu grupy C mistrzowie olimpijscy z Londynu Francuzi "przejechali się" po Rosjanach i wygrali 35-28. Czy jedni byli tacy dobrzy, czy drudzy tacy słabi? - Rosjanie też mieli dobre fragmenty gry, ale gdy Francuzi wrzucili odpowiednią przerzutkę, to nie mieli nic do powiedzenia. Z Francuzami również w przeszłości podejmowaliśmy walkę. Jak zawodnicy spędzają w Aarhus wolny czas? - Hotel Scandic Vest, w którym mieszkamy, jest tak położony, że trudno zdecydować się na spacer krajoznawczy, bo za oknami mamy autostradę. Zresztą zawodnicy czas mają wypełniony zajęciami. Najpierw omówienie poprzedniego meczu, potem mityng omawiający taktykę na następny. Wreszcie trening, masaże, posiłki itp. Wolnego jest naprawdę niewiele. W Aarhus rozmawiał Cezary Osmycki