- Nie ma jeszcze tragedii, to nie koniec świata, choć na horyzoncie jest taka opcja. Słyszę pytania jak to jest, że czwarty zespół na świecie przegrywa w taki sposób. Nie jesteśmy już czwartym zespołem na świecie, tylko zespołem, który walczy o życie, o przetrwanie. W czwartek walczymy o szekspirowskie być albo nie być. I to jest obecnie nasze miejsce w piłce ręcznej - dodała obrotowa Pogoni Szczecin, która ma na koncie prawie sto występów w reprezentacji. Rosjanki na ME 2014, których organizatorami są Węgry i Chorwacja, zremisowały z Madziarkami i przegrały jedną bramką z Hiszpanią, seriami nie wykorzystując w tym meczu stuprocentowych okazji do zdobycia bramki. - Rosjanki robiły jednak mniej błędów niż my. Z nami też będą walczyć, żeby tu zostać. Są przede wszystkim zespołem bardzo silnym fizycznie. Są wysokie, inaczej niż my wyszkolone technicznie, to jest tzw. stara rosyjska szkoła. Tak jak i dla nas to będzie mecz o wszystko - oceniła 33-letnia obrotowa. Selekcjoner "Sbornej" Jewgienij Trefiłow znany jest z bardzo żywiołowych reakcji na to co dzieje się na boisku. W chwilach przerwy głośno strofuje swoje podopieczne. - Nie sądzę, żeby motywacja poprzez krzyk zdawała egzamin. Motywowanie przez dołowanie nie jest najlepszym pomysłem. Hiszpanki, Norweżki, Brazylijki nie są tak motywowane. Nie jest to trend i coś co przynosi długofalowe efekty - podkreśliła Stachowska. Z ostatniej potyczki z czwartkowymi rywalkami ma miłe wspomnienia. - Z Rosjankami grałam w ciągu ostatnich dwóch lat raz i był to mecz wygrany, więc chciałabym się tej opcji trzymać - zaznaczyła. Stachowska uważa, że obie porażki biało-czerwonych w Gyoer były spowodowane bardziej błędami własnymi, a nie znakomitą grą rywalek. - Wczoraj, tak jak i w meczu z Hiszpankami byłyśmy wrogami same dla siebie. W pierwszej połowie straciłyśmy stanowczo za dużo bramek. Cały czas robimy za dużo błędów, za dużo wyrzucamy piłek w aut. Za dużo było niewykorzystanych sytuacji stuprocentowych. To nasza wina, a nie super siła zespołu węgierskiego czy hiszpańskiego - tłumaczyła. Kiedy po pierwszej połowie Polki przegrywały z Węgierkami 7-14 (ostatecznie było 23-29) Stachowska nie traciła nadziei. - Może to śmieszne, ale ja naprawdę wierzyłam, że mamy jeszcze 30 minut i możemy rywalki dojść. Ciągle mam w pamięci mecz Polaków ze Szwedami na mistrzostwach Europy (2012 w Serbii - PAP), kiedy do przerwy przegrywali 11 bramkami, a doprowadzili do remisu - wspomniała. Przebieg meczu wskazywał, że drużyna trenera Kima Rasmussena może tego dokonać. - Z 10 zmniejszyłyśmy straty do czterech goli, ale to już była druga połowa, więc czuło się już ogromne zmęczenie i pewne błędy mogły się zdarzać. Jednak na tym poziomie takie błędy w pierwszych 30 minutach są absolutnie niedopuszczalne. W drugiej połowie wreszcie powalczyłyśmy same ze sobą. Sportowiec musi uczyć się radzić sobie w sytuacjach stresowych. Każda z nas wiele ma już takich doświadczeń na koncie i dla nas jest to chleb powszedni - zakończyła. W Gyoer rozmawiał Cezary Osmycki